Strona:PL Jan Lemański Colloqvia albo Rozmowy.djvu/79

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

podsuwa mi myśl grecką,
zwaną sofizmatem,
i rzekę: — Ogół — to niby wszyscy, zatem
i ty jego drobiną jesteś, moje dziecko;
a kiedy skręcisz szyję,
po najdłuższem życiu,
to zawsze: ja, ten, tamten, słowem — ogół żyje,
wieczysty,
i ty, jego część, mówiąc stylem finansisty,
masz dywidendę
nieśmiertelnego w ogóle istnienia...
I tu mnie, własnej loiki rozpędem
zdjętego takie natchnęły olśnienia,
żem niebogę wyprawił zaraz między bogi.
Na które was zaklinam..., Jeśli zawiniłem...
niech się los sieroty
spełni co do nogi..., tfy-tfy!... co do joty...
Wam, sędziowie, powierzam swój żywot i dolę«.

Przysięgli — same wiki — rzekli: — »Wolen, Wolen!« 
Zaczem w publiczności
szał wybuchnął. Do owcy mniemanej
tłoczą się z objawami czułości barany.
Owce płaczą. Bek. Ciżba: zwarty bok przy boku.
Jagniąt kilkanaścioro
ugnieciono w tłoku...
Ach, oddalibym pióro
społecznym poetom,
radym malować prawno-sercowe rozruchy
i byłaby la tutta favola finita...
Niestety, owczarz krzyknął: — »Nie pozwalam! veto!«