Strona:PL Jan Kasprowicz - Księga ubogich.djvu/021

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Minęła bokiem, stroną,
Konają słabe jej echa —
Ziół swych błękitem moczar się uśmiecha,
Krase kosaćce płoną.

Podaj mi chętne dłonie,
W uścisku swym zamknij moje:
Niemal zawstydzon przed tobą dziś stoję,
Że śmiałem sięgnąć po nie.

O dziwy niepojęte!
O nieba szafirze gładki!
O ócz patrzących wieczyste zagadki!...
O dolce far niente!
O dolce far niente!...

Ci śpieszą się do miasta,
Tamci zaś idą gdzieś w pole,
A ja na progu swoim usiąść wolę —
Gnuśność żywota wzrasta.

Księgę do ręki biorę —
Wczytam się w mądrość człeka,
Zapisywaną od wieka do wieka...
Snać wziąłem ją nie w porę:

Gołębie się strzepnęły,
Zabrały mi wszystkie myśli...
Jedni już z targu, drudzy z pola przyśli,
Nie dziwią mnie swemi dzieły...