Strona:PL Jan Kasprowicz-Dzieła poetyckie t.6.djvu/043

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I oto ziemia rozstąpiła się na dwie połowy.
Po czarnych ścianach przepaści ślizgały się węże, ohydne potwory, ziejące siarką i smołą.
Z bezdni strzelał płomienisty Ocean, stokroć większy od tej wyuzdanej pożogi, która przed laty — pamiętny to dla nas dzień — obróciła w popiół kantor tego męczennika i — nie obwijajmy w bawełnę — lekkomyślnika Adolfa.
Krążyły słuchy, iż sam podpalił, dostał się też do kryminału, skąd wróciwszy, rozpił się i umarł z zgryzoty, z nieuzasadnioną do nas pretensyą, iżeśmy go nie uchronili od katastrofy.
Wiadomo, że część winy usiłował zwalić na mnie, ale Bóg strzegł — wezwano mię tylko na świadka.
Teraz postać jego, obrzękła i jakby wyniszczona rozpustą, płynęła ku mnie na rozszalałych falach ognia.
— Piekło! — krzyknąłem — taki, mój kuzynie i kompanionie, spotkał cię los za życie na żart, za wyrządzoną nam wszystkim krzywdę!
Była to jednak fatalna pomyłka — nie otchłań to wieczystego potępienia, lecz Czyściec. Albowiem z płomieni wydobywał się jęk i płacz i wołanie:
— Przebacz nam, litościwy Sędzio! Masz słuszność — niewątpliwie! Śmiertelne przygniotły nas grzechy, czołgaliśmy się po ziemi jak płazy, przecież w spełnianiu choćby największych występków nie opuszczała nas Wiara w Twe Miłosierdzie bez granic, ani Nadzieja, że w bezmiarze Twych łask wszelka topi się niedokładność — czy to będzie tak zwane fałszywe bankructwo, czy jakaś inna nieoględność lub zbytnie zacietrzewienie!
I odpowiedział im Głos:
— Skruszeni jesteście i pokorni, przebaczam!
W oczach moich stał się cud.
Ziemia zawarła się z powrotem, na miejscu ognia i potworów rozścielił się różnobarwny, puszysty, rzekłbym smyrneński, prawie taki sam, jak w moim saloniku, w kwiaty dzierzgany dywan, na nim olbrzymie kaktusy, wypchane