Przejdź do zawartości

Strona:PL Jan Kasprowicz-Dzieła poetyckie t.2.djvu/278

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
proszę, odczepią!... Nie chcę, by mnie dziedzic
przetrzepał kijem... abo żeby Julka
miała mnie przezto opuścić. —


PANI ZE DWORU.
Nikczemny!
Idę! Lecz słuchaj: zemsta moja sięga
dalej, niż myślisz...


WOJTEK za odchodzącą.
Zemsty się nie boję...
Na pożegnanie zaś wam tyle życzę:
Zróbcie znak krzyża świętego i Boga
weźcie na pomoc i więcej nie grzeszcie.
Złe was kusiło jak i mnie, więc trzeba
złe to odpędzić...
Te błędne ogniki
tak-ci migają, aż mi się tu w oczach
co nieco śćmiło!... Ej, błędny ogniku!
ja się tam ciebie nie boję!... Dyć drzewiej
to starodawni gadali, że niby
taki płomyczek to jest duch, lecz teraz
wszyscy zmądrzeli i we dworze uczą,
że to jest niby płomyk ze zgnilizny —
choć inni znowu to mówią, że w ziemi
tak się ukryty pali skarb i płomyk
tak się unosi ponad nim...
Do błędnego ognika.
A idźże!
Lepiej mi pokaż, gdzie są te zaklęte
złote pieniądze, albo jeszcze lepiej
daj mi lekarstwo na miłość... Boć prawda,
że mnie ta Julka mocno wlazła w serce,
ino że ona pogardzi koniuchą,
a ojciec, wielki gospodarz, owczarski,
widać, ma rozum: woli dyć swojaka,
co ma też morgi, niż taką chudzinę,