Przejdź do zawartości

Strona:PL Jan Kasprowicz-Dzieła poetyckie t.2.djvu/277

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
KALINA z odcieniem ironii.
Trucizny?!
Albo też młyński kamień?!... Pani nasza...


PANI ZE DWORU.
Idźcie!
Znikają.
Do Wojtka.
Zdradliwy!


WOJTEK.
Proszę, jaśnie pani,
dać mi już spokój... Kompromitacya
przez to jest wielka... Przecie jaśnie pani
nie jest panienką, a ino ma męża,
pana dziedzica.


PANI ZE DWORU.
Mąż? ten wodnik stary,
ten siwobrody, niedołężny brzuchacz,
co mnie w pałacu zamknął kryształowym,
co mi na skronie dał dyadem z pereł,
kosztowne sznury korali na szyję,
i bursztynowe przygotował łoże,
i tak kupiwszy mą dziewiczą młodość,
sądził w swej starczej, bezdennej głupocie,
że mi już skarby te zastąpią — męża?...
Niech mu ropucha albo piastogłówka
będzie tam żoną...


WOJTEK.
Zawszeć przykazanie — — —


PANI ZE DWORU.
Ja sobie jestem przykazaniem... Drogi!...


WOJTEK.
Niechże się też oni,