Przejdź do zawartości

Strona:PL Jan Kasprowicz-Dzieła poetyckie t.2.djvu/273

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
WOJTEK.
Kocham!...


KALINA.
Całunek złóż na moich uściech
i przemów do mnie przenajświętszem słowem
tej niezgłębionej, tej czystej miłości,
co rodzi cuda!


WOJTEK pocałowawszy.
Kocham! Kocham! Kocham!
Jakżeż rozkosznym jest twój pocałunek
i jak mi zmienił całą mą naturę!
Nie wiem, czy sen to, czy jawa: Przed chwilą
przed małą chwilą jeszcze mi się zdało,
żem jakiś prostak, żem jeden z tych ludzi,
których przyroda rzuca z swej kolebki
obdartych, nędznych i nierozwiniętych
na pośmiewisko i szyderstwo świata.
A teraz miłość tak mnie przekształciła,
że niech królowie do nóg mi padają,
niech cały glob się kurczy przed wielkością
mego uczucia i tej chwały mojej,
co spływa na mnie z twej jasnej, promiennej,
blaskiem wielkiego księżyca oblanej,
wdzięcznej postaci — — —


KALINA.
Kochasz?


WOJTEK.
Kocham! Kocham!
Warg twoich poszept jest jak poszept limby,
tej harfy bożej, rzuconej na skały,
gdy o jej struny wiew poranny trąca.
Albo jak ciche szmery tych potoków,
co z pod urwiska płyną w złotem słońcu