Strona:PL Jan Kasprowicz-Dzieła poetyckie t.2.djvu/238

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
wielkiej zasypiać, a kiedym zasnęła,
tak-ci przed sobą widziałam ich postać
wielce zmienioną, jakby ze skrzydłami,
co unosiły mnie do niebieskiego,
wiedzą, sozrąbu, gdzie się gwiazdy świecą
i różne chmurki śrybelne i złote.
Ale nad gwiazdy były mi ich oczy —
te jasne oczy — panie pułkowniku...


NAPIERSKI.
Mów mi »Janosik«.


HANUSIA.
Haj! Janosik!... Widzą:
niejeden suhaj zachodził do izby,
kłaniał się ojcu i matce całował
podołek sukni, a dla mnie jedwabie
i aksamity wyciągał z zanadrza,
alem się uwieść nie dała nikomu...
Nikt mnie nie uwiódł, choćby najwalniejszy
i najbogatszy. — Zawitał Janosik —
haj! mój Janosik — i już się odrazu
jak gdyby raje ozwarły przedemną
nad tą niedolą, nad tą nocką ciemną...


NAPIERSKI.
Przyszedł i poszedł...


HANUSIA.
O haj! poszedł sobie,
a w banowaniu i gorzkiej boleści
dnie mi schodziły i nocki... Zaskrzypiał
płot przed chałupą, abo wiatr potrącił
o drzwi izdebki, tom myślała sobie:
Wraca Janosik — ale czemu wraca
w tę mgłę tak czarną, w tę śnieżną kurniawę?
Gdzie mu wysuszę cuhę, kiedy w piecu