Strona:PL Jan Kasprowicz-Dzieła poetyckie t.2.djvu/196

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
zgraja rabusiów, że prawo posiadły,
aby tak piły i aby tak jadły,
jak ci, co błyszczą na wszechwładnych górach
tronów złocistych, i aby w purpurach
mogły się puszyć i w słodkiej swobodzie
kierować mogły swoje strojne łodzie
na jasne tonie wszelakiej rozkoszy...
Potem w ich wnętrzu dziki zwierz się spłoszy
i ryczeć pocznie. I z rozwartem okiem,
w którem za iskier czerwonym potokiem
kryje się chyłkiem ciemna, niewstrzymana
potęga końca, gnane przez szatana,
pędzą, jak burza, jak szaleńców rzesze,
co wyłamały w zabójczej uciesze
kraty cel swoich!... I nie bacząc wcale,
ilu podepcą w rozhukanym szale,
nad brzeg otchłani ilu porwą z sobą,
już zarażonych straszną ich chorobą,
wciąż pędzą naprzód... I, ślepotą zbrojne,
wypowiadają swoim losom wojnę,
bunt przeciw własnej podnoszą naturze
i przeciw Bogu, i, podobne chmurze,
w której są gromów łyskliwe zaczątki,
lecą, jak gromy, na boskie porządki —
jeśli porządkiem ktoś nazywać raczy
hańbę krwi naszej, co płodzi w spokoju
i szał radości i klątwę rozpaczy,
zwyciężających i ginących w boju,
tych, co tchórzliwi i tych, co są śmieli,
uciemiężonych i ciemiężycieli,
i cnych i podłych...


SALKA, która podczas tego objawiała zniecierpliwienie i gniew — ironicznie.
Ha! ha!... Skry się żarzą!
Jeszcze się palisz!...
Urągliwie.