Strona:PL Jan Kasprowicz-Dzieła poetyckie t.1.djvu/372

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
266
JAN KASPROWICZ

Ale nie szło... musiał sprzedać krowę;
A to przecie tobie nie nowiny,
Że człek życia oddałby połowę,
A nie puścił tego bez przyczyny;
Przy bydlaku spędza człek godziny,
To po sierści go gładzi, to pieści:
»No, ty stara, mój skarbie jedyny!
Nastąp-że się!... jedz-że!... bodajżeści...«
A kiedy trza się pozbyć, to człek drży z boleści...

Wtem przysłali orędzie z folwarku —
Było to tak jakoś koło postu —
Że niech jeno włodarz nagnie karku,
Niech się tylko ukorzy po prostu —
Chłop-cić, mówią, niby bez pokostu,
Lecz się kłaniać umie, gdy potrzeba, —
To go przyjmie pan dziedzic... Wiesz, ostu
Człekby spożył, gdy mu braknie chleba,
A zresztą — toć pokora prowadzi do nieba.

Poszedł... Nam zaś nie pojąć w rozumie,
Skąd się naraz wzięły te przyjaźnie;
Bo choć kum mój po niemiecku umie —
Był też w wojsku i ze mną wyraźnie
Widział Paryż — chociaż też pokaźnie
Niby z swojej wygląda postury,
A robotą to jeno tak maźnie,
Zawszeć rzecz to niezwykła, by który
Tak niemiec sam się troszczył koło polskiej skóry...

Aż-ci do mnie po miesiącach kilku,
Wchodzi stary, siny, jak otręby,
Więc ja w żarty: »No, ty, jakiś wilku,
Co się chmurzysz? chcesz mnie wziąść na zęby?
Same kości, więc ci nawet gęby
Niema po co otwierać... A może —
Możeś przyszedł do mnie w dziewosłęby,