Strona:PL Jan III Sobieski król Polski czyli Ślepa niewolnica z Sziras.djvu/362

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
 364
JAN III SOBIESKI.

Dorowski wydawał jakieś głosy, które jednak chustka tłumiła.
Wziął zatem Iszym Beli pijaka na plecy i powlókł go ze sobą, co mu nie przyszło łatwo, bo chłop był ciężki.
Powoli wieśniak zdawał się przychodzić do przytomności i zaczynał pojmować, że się z nim działo coś szczególnego. Poruszał się, macał rękami koł siebie, wydawał niewyraźne głosy!
Nie wstrzymywało to Iszyma Beli od wykonania powziętego zamiaru. Trzymał silnie swój ciężar i spieszył pochylony ku miesjcu, w którem zostawił kapitana.
Wychwski nie mógł się wstrzymać od śmiechu ujrzawszy stękającego pod ciężarem Tatara, który wyglądał jak bezkształtne widmo.
— Masz go Beli? — zapytał.
— Czy go pan nie słyszy, panie kapitanie, — stęknął Beli, — daję słowo, ten flis waży tyle co wół! A obrabia mnie rękami i nogami, jakby cepami młócił.
Wychowski śmiał się serdecznie.
— Zadusi się, możesz mu teraz usta rozwiązać, — rzekł kapitan.
Beli złożył Dorowskiego przed końmi na ziemi, ukląkł przy nim i rozwiązał mu usta.
Dorowski patrzył na niego i na kapitana, chciwie wciągając powietrze.
— Oto jest panie kapitanie! — rzekł Tatar.
— Weź go na swego knia, Beli, iśćby nie mógł zapewne, — odpowiedział Wychowski.
— Już po mnie! wzięli mnie do niewoli! na pomoc! tutaj! krzyczał wieśniak.
Towarzysze jego byli jednak zanadto oddaleni i w zbyt głębokim śnie pogrążeni, ażeby go słyszeć mogli. Dorowski zresztą przestał krzyczeć, gdy mu Beli zagroził zawiązaniem gęby.
— Nic złego ci się nie stanie, Dorowski, — rzekł kapitan, — musisz tylko prawdę powiedzieć! W drogę!
Tatar wsadził Dorowskiego na swego konia.
— Czy mam cię związać? — zapytał.
— Nie, nie, pójdę dobrowolnie, — jęknął wieśniak.
— Weź za cugle, Beli! Gdyby chciał uciekać, pal mu w łeb!
— Najświętsza Maryo Parnio! — gdzie ci ludzie mnie wloką? — narzekał Dorowski.
Tatar wziął konia za cugle i poprowadził. Wychowski jechać obok. Cel podróży nie był znany więźniowi, który w drodze coraz bardziej przychodził do siebie. Wytrzeźwiał się powoli pod wpływem strachu. Zaczął drżeć.
Wychowski nie spuszczał go z oka.
Po długiej podróży zbliżyli się do miasteczka, w którem znajdował się wielki, starożytny kościół, a za nim plebania.
Dorowski jęczał. Był pewny, że na życie jego czyhają.
Kapitan zeskoczył z konia i rzucił Tatarowi cugle.
Następnie poszedł do plebanii.
Widocznie oczekiwał go tam dzwonnik, czy klecha, gdy bowiem zapukał do jednego okna, zaraz poruszyło się w domu i stary czarno ubrany człowiek ukazał się we drzwiach.
— Otwórzcie kościół i zapalcie świece na ołtarzu, — rzekł Wychowski.
Dzwonnik ukłonił się kapitanowi i poszedł spełnić rozkaz.
Otworzył wielkie drzwi kościoła i wkrótce zrobiło się widno w jego wnętrzu.