Strona:PL James Fenimore Cooper - Krzysztof Kolumb (cut).djvu/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

z rozprawiaczów la Pinty, utrzymują że jesteśmy niedaleko Madery, czyli w odległości stu pięćdziesięciu mil od Hiszpanii; ale poczciwi ci ludzie więcéj podobno idą za swém życzeniem, niż za prawdą.
— A ty, sennorze don Christoval, w jakiémże oddaleniu stawiasz wyprawę?
— Znajdujemy się na dwanaście stopni jeograficznych od wysp kanaryjskich w kierunku zachodnim, pod szérokością Nafe na brzegach afrykańskich; ale nie chciałbym wyprowadzać ich z błędu. Każdemu z podwładnych moich zdaje się teraz, że mógłby zrobić to samo co i ja; a jednak żaden z nich trafić nie umié do domu.
Dotąd, mimo częstych zmian wiatru, niebo było pogodne. Kilka razy wprawdzie morze silniéj się wzburzyło; te małe atoli przejścia wydały się fraszką dla doświadczonych marynarzów. Kolumb, dokonawszy wielkiego dzieła, zaczął teraz lękać się skrycie, aby owoc jego trudów nie został straconym dla ludzkości. Uczucie jego podobném było do niespokojności jakiéj doznaje człowiek, któremu śród grożących niebezpieczeństw drogi powierzono zakład. Ale wolą było przeznaczenia niedaleko już kresu życzeń na ciężką jeszcze wystawić go próbę. Wieczorem 14 lutego straszliwa burza napadła podróżników; wiatr szalał przez noc całą, i nieustraszony admirał, chociaż wobec osady przybiérał twarz pogodną a nawet wesołą, nie ukrywał już przed Luis’em swéj obawy. Jednakże znakomity ten człowiek najzupełniejszą zachował przytomność, a jeśli trwożył się w duchu, to nie o siebie, lecz o swe dzieło.
Takieto myśli zaprzątały umysł admirała, gdy podczas téj nocy okropnéj siedział z Luis’em zamknięty w kajucie. Szum wichru zlewał się z rykiem zapienionych fali w głos jeden groźny i złowrogi. Niekiedy, gdy okręt chwilowo zagrzebany był między wałami, burza zdawała się wolniéć i żagle opadały; lecz skoro następna fala uniosła go na swym grzbiecie, stawał się znów igraszką rozhukanych żywiołów. Luis nawet, lubo zwykle obojętny na niebezpieczeńztwo, dziwnie jakoś zpoważniał. Na zastęp Maurów, choćby najliczniejszy, młodzieniec gotów był zawsze uderzyć bez namysłu; lecz jakże walczyć z żywiołami? Śród burzy morskiéj najodważniejszy człowiek upada na duchu, bo czuje niemoc swoję, w porównaniu z potęgą Stwórcy.
— Szkaradna noc, sennorze, rzekł Luis do Kolumba z udaną obojętnością.
Kolumb westchnął głęboko, podniósł głowę opartą na dłoni i obejrzał się w koło, jakby czegoś szukając.
— Hrabio de Llera, odpowiedział głosem uroczystym, trzeba nam dopełnić ważnego obowiązku. W téj skrzynce znajdziesz pargamin i materyały piśmienne; wywiążmy się z długu dla ludzkości póki czas jeszcze; bo tylko Bogu wiadomo jak długo żyć nam pozwoli.
Luis nie pobladł na te słowa prorocze, tylko zposępniał jeszcze więcéj. Otworzywszy skrzynkę, wydobył z niéj pargamin i rozłożył go na stole. Admirał wziął pióro, podał drugie młodzieńcowi i obaj zaczęli pisać, o ile pozwalało gwałtowne kołysanie okrętu. Kolumb każde słowo powtarzał Luis’owi, a ten na oddzielnym kreślił je pargaminie.
Treścią tego dokumentu było opisanie poczynionych odkryć, wskazanie stopnia długości i szérokości Hispanioli i wysp przyległych, oraz krótka wiadomość o wszystkiém co widziano. Przypisawszy takowy Ferdynandowi i Izabelli, admirał oba pargaminy obwinął starannie w ceratę; następnie schowano je w wydrążone bryły wosku, zalano szczelnie otwór, i same jeszcze bryły włożono w próżne baryłki; poczém admirał i Luis, ująwszy po jednéj z nich każden, udali się na pokład. W téj strasznéj nocy nikt nie pomyślał o spaniu, i większa część majtków zgromadziła się koło wielkiego masztu, jako jedyném miejscu gdzie nie groziło niebezpieczeństwo od fali bijących na