— Bardzo rozsądnie uczyniłeś, ześ się wstrzymał od wybuchu; boć zawsze są to ludzie, których sąd zbiorowy tworzy tak zwaną opinią publiczną. Nie przypuszczam nawet aby położenie społeczne wpływało na ich zdanie. Ilużto w wyższych stanach mamy ludzi płytkiego umysłu, a przeciwnie między pospólstwem iluż szlachetnie pojmujących i czujących. Bądź co bądź, zawsze przychylność twoja ku mojéj sprawie może cię okryć śmiesznością u dworu.
— Wara każdemu od nieprzystojnych względem ciebie, mój mistrzu, wyrażeń, nie jestem z bardzo cierpliwych i krew kastylska kipi w moich żyłach.
— Przykroby mi było widziéć cię wplątanym w jakąkolwiek z mego powodu nieprzyjemność. A zresztą, jeżeli uważać mamy na zdanie lada głupca, to wiecznie chyba przyjdzie nam wojować; niechże się nadrwią do woli.
Wyrazy te przekonały porywczego młodzieńca o bezcelowości objawionego uniesienia; zwracając się jednak w myśli do wątka poprzedniéj rozmowy, dodał po chwili:
— Mówisz o szlachcie jakby nie o swoich, chociaż zapewne sam jesteś szlachcicem.
— Czy zmienisz powzięte o mnie wyobrażenie, gdy ci odpowiem przecząco?
Don Luis, żałując niewczesnéj uwagi, żywo się zapłonił; lecz, idąc za popędem wrodzonéj prostoduszności, odrzekł zaraz otwarcie:
— Na ś. Piotra, mojego patrona, dla zaszczytu klass wyższych pragnąłbym widziéć cię szlachetnie urodzonym. Jest między nami tylu niosących zakał rycerstwu, ze radzibyśmy przyjęli tak szacowny nabytek.
— Młodzieńcze, odpowiedział Kolumb z uśmiechem, sprawy światowe nieustannym podlegają zmianom. Jak noc po dniu, jak pora roku idzie za porą, tak i społeczność ludzka ciągle się przeistacza. W rodzie moim przechowuje się podanie, że Kolumbowie należeli kiedyś do szlachty, ale los niepomyślny zmusił ich późniéj chwycić się ręcznéj pracy.[1] Lecz mamże się wyrzec przyjemności towarzystwa don Luis’a de Bobadilla, z przyczyny że złożyć nie mogę dowodów szlachetnego pochodzenia?
— Mylisz się, sennorze, jeśli tak sądzisz w istocie. Ponieważ niezadługo rozstać się mamy na czas jakiś, pozwól przeto bym ci wynurzył najskrytsze swoje myśli. Wyznaję, że słysząc poraz piérwszy o twych zamiarach, uważałem takowe za urojenie szaleńca.
— Wiém o tém aż nadto dobrze, mój młody przyjacielu, że takie jest zdanie wielu rozumnych ludzi, może nawet samego Ferdynanda i prałata któremu zlecono roztrząśnienie mojéj sprawy.
— Wybacz, don Kolumbie, jeżeli słowa moje choć chwilową sprawiły ci przykrość; lecz jeśli kiedyś niesprawiedliwym byłem względem ciebie, pragnę to obecnie wynagrodzić. Początkowo chciałem poznać się z tobą jedynie dla rozrywki; następnie, chociaż nie byłem jeszcze przekonanym o prawdziwości twéj nauki, spostrzegłem jednak że jesteś głębokim myślicielem. Okoliczność dopiéro wyłącznie méj osoby dotycząca wpłynęła ostatecznie na moje przeistoczenie. Trzeba ci wiedzieć, mistrzu, że lubo jestem potomkiem starożytnej rodziny i znaczny posiadam majątek, niezawsze jednak odpowiadałem życzeniom opiekunów swéj młodości.
— Nie do mnie należy ocenić.....
— Na ś. Łukasza! muszę dokończyć wyznania. Od dzieciństwa prawie dwie namiętności sprzecznie miotały moją duszą: żądza podróżowania, i miłość dla Mercedes de Valverde, najpiękniejszéj, najlepszéj, najtkliwszéj z dziewic kastylskich.
— I do tego szlachetnéj, przerwał Kolumb z uśmiéchem.
— Sennorze, odrzekł poważnie don Luis, nie żartuję nigdy,
- ↑ Kolumb był synem tkacza w Cigureto, wiosce niedaleko Genui.