Strona:PL James Fenimore Cooper - Krzysztof Kolumb (cut).djvu/031

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Burzliwy twój charakter, Luis, potępia cię w oczach wielu; czemuż nie starasz się odzyskać zaufania, tym samym sposobem, jakim je straciłeś?
— Nie rozumiem cię, Mercedes.
— Zdaje mi się, że śmiałe pomysły Kolumba, mimo szyderstw jakich im nie szczędzisz, głębokie na twym umyśle zrobiły wrażenie.
— Uwielbiam cię, Mercedes, bo jak w otwartéj księdze czytasz w mojém sercu. Rzeczywiście, od czasu jakem słyszał o twierdzeniach Genueńczyka, wyobraźnia moja nie spoczęła. Postać jego wraz z twoją staje mi przed oczyma, i czuję to, choć nie jestem przekonany, że myśli tak wielkie nie mogą być fałszywe.
Piękne oczy donny Mercedes wlepione były w młodzieńca, a blask ich niezwykły żywe zdradzał uniesienie.
— Prawdziwe, niezawodnie! rzekła głosem uroczystym. To człowiek natchniony przez Boga, narzędzie Jego woli. Wyobraź sobie, Luis, okręt okrążający świat cały, niosący dalekim narodom świętą wiarę chrześciańską! Niebyłożby to chwalebnie przyłożyć się do tak świetnego przedsięwzięcia?
— Dla Boga! jutro udam się do Kolumba, ofiarując mu swe usługi. Jeżeli potrzebuje złota, będzie go miał podostatkiem.
— Słowa twoje godne są szlachetnego syna Kastylii; ale człowiek prywatny temu nie podoła. Rząd tylko może dostarczyć środków, i uczynić to powinien, gdyż w razie pomyślnym rozległe uzyska kraje. Dostojny nasz sprzymierzeniec, książę Medina-Celi, sprzyja temu dziełu, jak dowodzą jego listy do królowéj; lecz mniema, że wesprzeć je powinna głowa koronowana. Nie można więc o tém pomyśléć bez współudziału naszych władzców.
— Wiadomo ci, Mercedes, że nie mam żadnego wpływu u dworu. Lecz możebyś życzyła abym wziął udział w wyprawie?
— Tak jest, mój Luis, godne to ciebie przedsięwzięcie. Sława niém pozyskana zatrze błędy twéj młodości.
Don Luis w milczeniu, lecz uważnie, wpatrywał się w piękną entuzyastkę, bo uczuł zazdrosne powątpiewanie. Zapytywał sam siebie, co mogło być powodem zajęcia się jego losem téj anielskiéj istoty, i dlaczego pragnie go oddalić.
— Chciałbym wyczytać twoje myśli, donna Mercedes, przemówił wreszcie, gdyż powściągliwość płci twojéj dla nieobeznanych z wybiegami kobiécemi staje się źródłem udręczeń. Gdybym przypuścić mógł, że umyślnie wplątać mnie chcesz w sprawę przez większość potępianą, a przez samego Ferdynanda, którego mądrość tak cenisz, uważaną za marzenie, — to wolałbym dziś wyjechać, uwalniając cię, pani, od swojéj obecności.
— Przykry ten zarzut niczém nie jest usprawiedliwiony, rzekła Mercedes, nie mogąc ukryć łez swoich; wiész, że nie pragnęłam nigdy twéj zguby.
— Wybacz mi, moja droga, oziębłość twoja często mnie przyprowadza do obłędu.
— Oziębłość, Luis!? kiedyż Mercedes była dla ciebie oziębłą?
— W téj chwili może.
— Więc źle poznajesz moje chęci, nie umiész ocenić mego serca. Nie, Luis, nie jestem tak zimną jak ci się zdaje, i żeby wyprowadzić cię z błędu, chcę być otwartą. Tak jest, upokarzam swą dumę dziewiczą, radząc ci abyś przystąpił do wyprawy Kolumba, zamiast przedsięwziąć nową wycieczkę bez celu, bo mam na względzie własne twoje szczęście.
— Mercedes! szczęście moje zawisło od związku naszego!
— A związek ten zapewni podniesienie, uszlachetnienie dotychczasowych wybryków twoich przez świetne czyny, które pozyskają ci zaufanie donny Beatrix i łaskę królowéj Izabelli.
— Ale zdobędęż niemi twoje serce?
— Serce moje, Luis, już do ciebie należy. Powściągnij swą niecierpliwość i wysłuchaj mnie spokojnie. Nie rozrządzę sobą nigdy bez przyzwolenia dwóch osób: donny Beatrix i królowéj pani. Nie przerywaj mi, Luis; niech dokończę wyznania. Królowa nasza, znając serce kobiét, oddawna spostrzegła uczucie,