Strona:PL James Fenimore Cooper - Krzysztof Kolumb (cut).djvu/030

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

odezwał się z zapałem młodzieniec, dziś ona większego jeszcze nabyła prawa do mego uwielbienia. Czemuż jéj wysokość co godzina przynajmniéj nie potrzebuje usług donny Beatrixy?! czemuż sprawy Kastylii nie wymagają jéj głosu doradczego?! kiedy to mi nastręcza sposobność wynurzenia pani mych uczuć!
— Namiętne słowa niezawsze są wyrazem tego co jest w sercu, don Luis de Bobadilla.
— Nie możesz wątpić, pani, o szczerości mego przywiązania! ono wzrosło wraz zemną i tak wniknęło w głąb mojéj duszy, że dziś nawet myśléć nie mogę jak o tobie! We wszystkiém co jest piękne widzę twój obraz, Mercedes; słuchając śpiewu ptasząt, zdaje mi się że chwytam chciwie głos twój pieszczony; wonne tchnienie poranku przypomina mi luby twój oddech!....
— Przesiąkłeś widzę, mój panie, galanteryą dworu francuzkiego i zapomniałeś że Kastylianki zbyt są prostoduszne, by ułudzić się dały tak przesadnemi frazesami.
— Krzywdzisz mnie, Mercedes. Usta moje, przysięgam, są zawsze tłumaczem mego serca. Czyż nie kochałem cię od dzieciństwa? czyż w niewinnych igraszkach naszych nie dawałem ci dowodów stałego przywiązania?
— Wtedy byłeś szczérym, Luis, odpowiedziała Mercedes, w któréj sercu to wspomnienie tkliwsze obudziło uczucia; wierzyłam wtedy w twą przyjaźń i byłam jéj rada.
— Dzięki ci, dzięki stokrotnie! za ten piérwszy objaw zaufania; nazwałaś mnie Luis, bez dodania obmierzłego tytułu.
— Szlachetny Kastylczyk powinien dbać o swą godność, rzekła Mercedes pomięszana, jakby wyrzucając sobie mimowolną poufałość. Ostrzegłeś mnie w samę porę, don Luis de Bobadilla.
— Przeklęty niech będzie mój język, co nigdy nie słucha rozumu! Ależ każdy czyn mój, spojrzenie każde, czyż nie świadczy o jednéj tylko żądzy podobania się tobie, piękna Mercedes? Gdy królowa na ostatnim turnieju zaszczyciła mnie pochwałą, czyż nie szukałem wtedy twego wzroku, dla odebrania droższego danku? czyż wyraziłaś kiedy życzenie, któregobym natychmiast spełnić nie usiłował?
— Przypominam ci, Luis, że wbrew mojéj chęci udałeś się w ostatnią podróż na północ. Wiedziałam że donna Beatrix nie pochwala téj skłonności do życia junackiego.
— Obrażało to mój honor, że obawiano się aby szlachcic kastylski nie nabrał w swych podróżach mniéj przyzwoitych nawyknień.
— Nie przypuszczałeś pewnie bym ja podzielała tę obawę.
— Gdybyś, droga Mercedes, kazała mi pozostać dla siebie, to byłbym raczéj opuścił życie, jak Kastylią; lecz ani jedno tkliwe spojrzenie nie wynagrodziło mych udręczeń.
— Jakich udręczeń, Luis?
— Nie jestże to okropném cierpieniem, kochać do szaleństwa, a nie otrzymać żadnéj zachęty, żadnego znaku iż kobiéta, któréj się życie poświęciło, rycerza swego nie uważa przynajmniéj za półgłówka?
— Luis de Bobadilla, kto ciebie pozna, nie może tak myśléć.
— Dziękuję i za to, moja najdroższa, a bardziéj jeszcze za miły uśmiéch z jakim wymówiłaś te wyrazy. Ty mogłabyś rządzić mną według chęci, gdybym tylko był przekonanym że postępki moje cię obchodzą.
— Możeż być inaczéj? Czy podobna patrzéć obojętnie na czyny osoby, którą się ceni od dzieciństwa?
— Więc chociaż cenić mnie raczysz, Mercedes!
— To więcéj może jak ci się zdaje. Kto zna twoje serce, Luis, ten musi cię poważać; a ja nie taiłam nigdy swojego dla ciebie szacunku.
— I to już wszystko co miałaś powiedzieć? O droga Mercedes, uwieńcz swą łaskę wyznaniem, że w tym szacunku była choć odrobinka słodszego uczucia.
Mercedes zapłoniła się, lecz nie chcąc wyrzec słowa stanowczéj zachęty, długo zachowała milczenie. Po chwili dopiéro, z wahaniem i jakby mierząc każdy wyraz, odrzekła: