Strona:PL JI Kraszewski Zygzaki.djvu/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

przyszłość pokładała nadzieje?... byłoż można. Powiedzieć mu o tem? mogło sprowadzić poróżnienie, bo Wilski dbały był także o decorum.
Hrabina rozmyślała zmięszana w pierwszej chwili nie widząc środka. Wzgardzić... Tak! musiała udawać pogardę...
Oddalenie się gościa powoływało ją do salonu. Przypomniawszy to sobie poszła do zwierciadła, aby zbadać twarz i ułożyć ją do spokoju. W duszy jednak pozostała wlana w nią trucizna.
Zeller siadł roztargniony do powozu, oczekującego nań przed gankiem, konie ruszyły. Całą niemal drogę, odbył razem z bratem, któremu się zwierzył ze wszystkiego, i który mu aż do blizkiego lasu towarzyszył, mając w nim na powrót oczekiwać. Boleść kazała o nim zapomnieć. Zdziwił się i nastraszył niemal, gdy Paweł, kazawszy koniom stanąć, do drzwiczek się zbliżył. Zobaczywszy go, Alfred wysiadł, koniom kazano iść powoli, dwaj bracia zostali sami. Paweł patrzał mu w oczy i pytać go nie potrzebował, widział w nich, że wracał bez nadziei, upokorzony i nieszczęśliwy.
Ścisnęli ręce w milczeniu...
Wszystko więc skończone — odezwał się smutnie Alfred — wracam upokorzony, zawstydzony, bez nadziei...
— Użyłem wszelkich środków, które mnie samego oburzają — nie pomogło nic... Nie mam w życiu celu, do życia smaku... trupem wyszedłem za próg tego domu...
Matematyk słuchał z politowaniem.
— Pan Bóg mnie chronił od egzaltowanego uczucia — rzekł wysłuchawszy, — nie rozumiem ciebie, więc i sądzić mi się nie godzi...
— Widzę że jesteś szczerym... że cierpisz, żal mi cię... Ratunku nie widzę, to choroba, a że trwa dwadzieścia lat, przeszła w chroniczną.
— W szał — dodał Alfred, — jestem jak człowiek obłąkany, który sobie zdaje sprawę z tego że zwaryo-