Strona:PL JI Kraszewski Zygzaki.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Przebacz pani — odezwał się po cichu — jestem winien, jestem podły i wstydzę się mojego kroku. Namiętność całem mojem tłomaczeniem... Chciej pani zapomnieć com mówił... nie wiedziałem, nie rachowałem nic... Bądź spokojną, nie zakłócę jej szczęścia — jakież dziś do tego miałbym prawo?... Postępowanie moje było najniedorzeczniejsze... winienem... Daję słowo, że ten szał się nie odnowi... ale błagam o przebaczenie! To był szał — zawstydziłaś mnie... daruj... odchodzę i nie powrócę więcej...
Zwolna chustka, którą hrabina trzymała na oczach, podniosła się, spojrzała, jakby wątpiąc czy mówił szczerze, głos drżący i przejęty najlepiej tego dowodził.
— Przebaczę, zapomnę, rzekła — ale ulituj się pan nademną... zakończmy tę smutną scenę... którą mnie Pan Bóg karze za chwilę płochości. Rozstańmy się bez nienawiści... bez żalu... Wyciągnęła doń rękę białą...
Na widok jej Zeller jakby strwożony cofnął się, lecz natychmiast pochwycił ją namiętnie, przycisnął do ust i zakrywszy sobie oczy, uciekł nieprzytomny bez pożegnania.
Hrabina siedziała jeszcze w fotelu, zdziwiona tak łatwo otrzymanem zwycięztwem. Oddychała swobodniej... była wolną — pozbyła się nieprzyjaciela. Uchodząc jednak zwyciężony, pozostawił w ranie pocisk, który miał w niej tkwić długo. Hrabina uspokojona, przypomniała sobie to wyrażenie: — Powszechnie wiadome! które ją przerażało. Więc najzręczniejsze postępowanie, kłamstwo całego życia, unikanie pozorów, osłonienie się surowością i bogobojnością, nic nie pomogło — nic!
Świat wiedział, sądził i potępiał... Zeller nie mógł tego wymyśleć, słyszał w okolicy, której ona była pośmiewiskiem, zgorszeniem... Na to potrzeba było szukać ratunku... Usunąć się — nie byłoby podobieństwem — odepchnąć człowieka, który sam bronił ją i osłaniał od ruiny... na którym może większe na