Strona:PL JI Kraszewski Zygzaki.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

się taki człowiek dopuścić potrafi? Przez cały tydzień na licu hrabiny czytała St. Flour tajony niepokój, i troskę... Potwierdzało ją to w przekonaniu, że jakaś kryzys nadeszła, lecz jakiej była ona natury, odgadnąć nie umiała.
Przeszłość hrabiny była jej znaną, ale zebrane o niej wiadomości nie sięgały po za ślub hrabiego. Ciekawość biednej niewiasty, zgłodniałej plotek i intrygi, paliła ją niesłychanie.
Ks. Maryan, któremu powierzyła swe domysły nic nie wiedział... jego trwożyło jedno tylko — a nuż ruina? a nuż interesa są tak złe... że lata przebyte stracone zostaną??
Z instynktem niewieścim St. Flour prawie była pewną, że tu nie szło o pieniądze, że coś osobistego nękało piękną hrabinę. Lecz, dzień za dniem upływały, najmniejszy znak nie potwierdził domysłów... wszystko zdawało się już skończonem, sama troska tylko została.
Tydzień minął, i o tej samej godzinie, nad wieczorem, hrabina widocznie zaczęła być coraz niespokojniejszą, a gdy powóz zaturkotał — zbladła — mimo wysiłku, aby trwogi nie okazać po sobie.
St. Flour nie spuszczała jej z oka. Kamerdyner coś przyszedł szepnąć — hrabina poskarżyła się na te — nieszczęśliwe interesa — Julek z Emilką siedli grać na cztery ręce — tym razem kwartet Mendelsohna, a oczy guwernantki pogoniły za odchodzącą...
W tym samym gabinecie zastał hrabinę Alfred... równie prawie poruszoną, choć lepiej na to drugie spotkanie przygotowaną.
Spojrzała śmielej na wchodzącego.
Skłonił się milczący.
— Choć bez najmniejszej nadziei — rzekł — przybywam tu raz jeszcze. — Pozwól mi pani powtórzyć... że nie żądam ani zrzeczenia się tytułu, ani ofiary żadnej... chcę serca i ręki, choćby potajemnie... Będę jej służył jak pani każesz... umieścisz mnie na swym dworze, jak się jej podoba...