Strona:PL JI Kraszewski Zygzaki.djvu/34

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

bardzo do twarzy — niestety! niestety! Spójrz na mnie, od wczoraj musiało mi przybyć lat dziesięć... jestem zawstydzona, upokorzona, znękana, przybita, półżywa...
Ratunku!!
— Cóż się stało! na Boga! rozśmiał się Wilski czule bardzo zbliżając się do niej...
Twarzyczka tak śliczna zawsze, tak świeża...
Hrabina zlekka go odepchnęła.
— Zmiłuj się — jeszcze kto zobaczy! pełno w polu przesuwających się ludzi — musimy być ostrożni!
Proszę cię.
— To prawda! — potwierdził Wilski — ale zapomnieć się można... Nie byłem panem mojego wrażenia... Jesteś dziś jak anioł piękną...
— Tak, anioł czterdziestoletni...
— Dziś masz lat dwadzieścia..
Na wspomnienie lat hrabina sposępniała i westchnęła...
— Wiesz co — rzekła — potrzebujemy się tak rozmówić, aby nas nie podsłuchano. W domu lękam się zawsze... a nie chcę po kątach się kryć z tobą... i to nie dobre... Przejdźmy na ławkę kamienną pod krzyżem, zkąd pałac widać... musimy się rozmówić obszernie, a co mnie ta rozmowa kosztować będzie, jeden tylko Bóg wie.
Wilski się zgadzał na wszystko, zapowiedziana rozmowa, jak to widać było z twarzy, mocno go intrygowała. Hrabina szła w milczeniu aż do owej ławki zapowiedzianej.
Miejsce było bardzo piękne. Na małym wzgórku wznosił się wystawiony przez pobożną właścicielkę miejsca kamienny krzyż z ozdobami gotyckiemi, z piękną ballustradą, otoczony bzami i różami.
Ona i dzieci przynosiły tu prawie codzień wieńce świeże, siadywano tu wieczorami. Na bokach wzgórza rozsypane krzewy różnolistne tworzyły grupy wdzięczne. Powoje, wino dzikie, klemetyty, snuły się czepiając ballustrady, krzyża i gałęzi.