Strona:PL JI Kraszewski Zygzaki.djvu/280

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Powiedział ci to! A to, przyznam ci się, dla przyszłego męża nie było do posłyszenia zbyt przyjemnem.
— Coś w tym rodzaju! poprawił się pan Adam...
— Ale to by było nikczemnem z jego strony! — wybuchnęła jakby mimowoli Irena.
Wilskiemu oczy zapałały...
— Co takiego?
— Przecież wiesz wszystko, bo Marya przed tobą nie ma sekretów... — odezwała się jenerałowa.
Wilski zbladł jak ściana.
— Była dzieckiem prawie, gdy się tak serdecznie kochali — ciągnęła dalej — i wcale nie winna temu, że tej miłości — uległa...
W pokoju jadalnym mrok panować zaczynał, tak że mówiąca nie mogła dostrzedz zmiany w twarzy Wilskiego, który zmilczał.
— Uspokoił cię więc? — zapytała.
Nie było odpowiedzi, tak pan Adam w myślach był zatopiony...
Dopiero postrzegła jenerałowa, iż ten do którego się odzywała, wcale już nie słuchał jej.
— Co ci to jest?
Wilski się zbudził, czoło potarł.
— Niezmiernie jestem zmęczony...
— Usiądź-że... Marya się wkrótce obudzi, ciągle się dopytywała o ciebie. Jesteś jej jedyną pociechą, opieką, wszystkiem... Kocha cię zapamiętale, choć wasza miłość już dobrze stara.
Pogroziła mu na nosie. Pan Adam pogrążony w sobie nie odpowiadał wcale... Lecz, jenerałowej nie było trudno, nawet z milczącym prowadzić rozmowy. Puściła się w opowiadania, przypomnienia, w domysły, jak się to wszystko skończy. Bawiła go jak mogła. Nie udało się jej jednak nie dobyć ze zmęczonego, prócz półsłówek bez myśli, i rada była, gdy służąca przyszła dać znać, iż hrabina się przebudziła, siedzi w krześle w gabinecie i prosi Wilskiego do siebie.