Strona:PL JI Kraszewski Zygzaki.djvu/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ja go nie potrzebuję! — szepnęła kobieta rzucając się na krzesło, na którem wprzódy siedziała. Znam pana o tyle, iż ufam, że się nikczemności żadnej dla zemsty nie dopuścisz, — szkalować mnie nie będziesz, jeśli, jak mówisz, kochasz mnie, jeśli pana tu miłość prowadzi, a nie próżność, aby się pochwalić ożenieniem z hrabiną...
— Gdybyś pani była nie tą hrabiną... rzekł Zeller — ale zniesławioną i upadłą nawet... ożeniłbym się z nią, bom namiętności ku niej zwyciężyć nie mógł... Kocham panią, ale to miłość niebezpieczna...
— Pozwól mi pan sądzić, że ona mieszka w głowie jego nie w sercu — odezwała się hrabina. Jakim sposobem po tych latach dwudziestu... możesz pan... ja nie pojmuję...
— Tak, pani możesz tego nie pojmować — spędziłaś te lata w życiu, które tysiącem wrażeń pierwotne zatarło. Moje całkiem było inne. Jam pracował z dnia na dzień mechanicznie, ogłupiająco, myśląc o niej dzień i noc... lat dwadzieścia. Ideał mojej młodości miał czas urosnąć w olbrzyma... Myślałem przychodząc tu, że się rozczaruję — znalazłem go takim, jakim się... nawet nie spodziewałem. Z niedowierzaniem i trwogą spojrzała ku niemu hrabina...
— Ale ja — rzekła — zupełnie jestem wystygłą i radabym tę niedorzeczną skończyć rozmowę.
— Kończymy więc ją — rzekł Zeller smutnie — daję pani czas do namysłu... Proszę o jej rękę... nie potrzebujesz pani zmieniać tytułu — ślub może być sekretny... albo może nie być ślubu... Ja mogę być jej sekretarzem, rządzcą, kuzynem, czem pani zechcesz, a że, jak mi mówiono, stałaś się bardzo pobożną, gotowem przywdziać świątobliwą sukienkę... Kłamać, słowo daję, potrafię, dla pani!!
Rozśmiał się ironicznie... Hrabina zarumieniła się, szarpnęła chusteczką, którą w ręku trzymała, i rozdarła ją.
— Jest to prześladowanie, na które niema... wyrażenia... jest to znęcanie się nad kobietą nieszczę-