Strona:PL JI Kraszewski Zygzaki.djvu/238

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Zmiłuj się! całe miasteczko o tem wie! Niema sekretu! Bębnią po ulicach... Mów — co to było? co to jest?
Ledwie go tem uspokojono, iż panna Julia prawdopodobnie miała się znaleść, że... to — że — tego, słowem, iż — rzeczy stały wcale inaczej, a w istocie nie znaczyło nic — prócz że nie wiedział co mówić. Postawa poważna i chłodna p. Aleksandra świadczyła o jego niewinności przynajmniej chwilowej. Abdank sam już nie pojmował dla czego rozbębniono to i owo. — Zbierał się z komentarzem na pocztę, ale ciekawość, a więcej jeszcze przytomność St. Flour, która mu się wieczorem wydała cale przystojną i okazała przystępną — wstrzymały go tutaj.
Rozpoczął z nią rozmowę, w której miał sposobność dawne swe, nieużywane już od niedawnego czasu, dowcipy przewietrzyć. St. Flour znajdowała go przyjemnym, on ją — „piquante,“ tak, że stary Micio westchnął nad tem, iż niema najmniejszego pozoru przyzwoitego, do przyjęcia guwernantki.
Kto by był wreszcie zajrzał do dworku Zellerów, znalazłby w nim zupełną sprzeczność z ożywieniem, jakie panowało w miasteczku... Tu, cicho było i spokojnie... i hałas a wrzawa cale nie dolatywały pod kasztany. Na stoliku paliła się mała lampka olejna... Za stołem siedział stary z książką w ręku i czytał głośno; a w krześle ostawionem poduszkami spoczywała staruszka, z głową na piersi spuszczoną, słuchając z uwagą... Niekiedy wzrok zwracała ku drzwiom, jakby się jeszcze kogo spodziewała. W istocie profesor był w Owsinach, i tego dnia miał powrócić na noc do miasteczka. Oczekiwano na niego.
Pan Paweł przywoził tu z sobą zawsze wesele to, którego brakło, humor człowieka pogodzonego z życiem, z stanem, i nie pragnącego nic nadto, co mu los wydzielił.
— Ale cóż to jest — odezwała się staruszka... w chwili gdy czytanie ustało, że Pawła do tej pory nie ma?