Strona:PL JI Kraszewski Zygzaki.djvu/218

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nie. Dla słabej i zahukanej istoty, przesilenie to, było krokiem wymagającym lub miłości wielkiej, albo energii niezmiernej.
Matka uśmiechała się wśród gniewu.
— Mów, mów, proszę — odezwała się — spoglądając ku niej.
— Pan Aleksander prosi o rękę hrabianki — rzekł Wilski — czy mu jej pani odmawia.
— Nie! — wyrwało się z ust Julii. Ten wyraz pierwszy najwięcej ją kosztował. — Nie — powtórzyła przystępując zwolna — mam szacunek dla pana Aleksandra oddawna, jeżeli to odemnie ma zależeć, ja chętnie los mój powierzam.
W miarę jak mówiła, hrabinę zdawały się zmysły opuszczać, krzyknęła przeraźliwie, pochyliła się — gniew sprowadził omdlenie.
Julia rzuciła się pierwsza ratować. Wilski nie wiedział czy dzwonić i wołać, czy się wstrzymać, aby całego domu nie czynić świadkiem tej sceny. Hrabina po chwili otworzyła oczy, podniosła się i zobaczywszy córkę u kolan swoich, popchnęła ją tak gwałtownie, iż Julia byłaby padła, gdyby stojący za nią nie podtrzymali.
Pierwszym wyrazem który wymówiła otrzeźwiona, było do córki wyrzeczone, z ruchem ręki wskazującym na drzwi.
— Precz!!
Julia podniosła się w milczeniu, obejrzała na Aleksandra, skinęła mu głową zlekka i krokiem powolnym wyszła. Oczy matki ścigały ją do progu. Chwila długa przykrego milczenia i oczekiwania — skończyła się wreszcie, gdy hrabina wstając z krzesła — rzekła.
— Żegnam panów! — nie mamy z sobą nic więcej do mówienia. Osnuto intrygę potajemną pod bokiem matki, aby uwieść jej dziecię. To mnie uwalnia od odpowiedzi. Mam prawa matki i tych użyję. Szczęście moich dzieci, do mnie należy.