Strona:PL JI Kraszewski Zygzaki.djvu/217

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Nie uwłaczam mu, ale tego nie znajduję. — Majątku nie ma.
— Tyle ile go na przyzwoite życie potrzeba — mam — rzekł Aleksander. Mogę to wykazać.
— Ani wiek ani charaktery nie są stosowne — dodała popędliwie hrabina. Jestem matką, nie chcę i odmawiam. Zamilkli wszyscy, Aleksander powoli nakładał zdjętą rękawiczkę.
Drzwi otworzyły się nagle, wszystkich oczy zwróciły na nie, panna Julia, blada, zmieszana, stanęła w progu, wzrok matki na pół obłąkany, niemal, surowy — wskazywał jej, ażeby się cofnęła. Wtem Wilski się odezwał.
— Pani hrabina może nas odprawić najskuteczniej, zapytując hrabiankę Julię...
Matka tak pewną była karności i posłuszeństwa dzieci, tak najmniejszego nie miała przeczucia nawet o porozumieniu Olesia z córką, iż się zwróciła do niej, nie wątpiąc o odpowiedź.
— Zbliż się waćpanna — rzekła. — Wiem o tem, że masz powołanie do klasztoru... Kochany opiekun (wskazała Wilskiego) nie chcąc przypuszczać, aby można znaleźć szczęście, służąc Bogu, przyjeżdża z niedorzecznym projektem wydania cię za mąż, oto za tego pana, z którym nie wiem czyście w życiu dwadzieścia słów zamienili!! Powiedzże im by starania o losy nasze, raczyli nam samym zostawić.
Julia stała ciągle nieruchoma. Przywykłą była, wychowaną w tem, że się musiała ślepo stosować do woli matki, przy niej przybierała tę twarz i postawę sztuczną, ułożoną, której nawet pozbyć się w chwili stanowczej nie było jej łatwo. Ktoby się zblizka wpatrzył w jej twarz, dostrzegłby łez kręcących się w oczach i tłumionego oddechu, który się chciał wyrwać z piersi... drżała... bladła... oczekiwali wszyscy w milczeniu, pan Aleksander, choć pewny że mu przyjdzie w pomoc, lękać się zaczynał, czy na to znajdzie siły. Była to chwila stanowcza, od której miała się począć walka — z wolą matki... łzy, opór, męczar-