Strona:PL JI Kraszewski Zygzaki.djvu/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

mi oczyma obojętnie gdzieś, bez celu. Matka nieznacznie kilka razy zmierzyła ją wzrokiem...
Postawa pani St. Flour, niezmiernie pokorna, uśmiech jej — pochylenie, uwaga z jaką chwytała wyrazy z ust hrabinej wychodzące, przekonywały o posłuszeństwie, powolności bez granic, i chęci przypodobania się.
Rozmowa nieco się wstrzymała, gdy drzwi od sieni otwarły się z kolei i niemi, krokiem cichym, ostrożnym, dyskretnym, wsunął się małego wzrostu, w czarnej długiej sukni mężczyzna, okrągluchny, z twarzą pełną, różową — dużemi oczyma — białemi pieszczonemi rączkami, z włosem krótko ostrzyżonym... W jednej ręce trzymał batystową chusteczką, w drugiej czarny kapelusz miękki, z szerokiemi skrzydłami...
Był to wspomniany ksiądz Maryan... który podszedłszy do hrabiny, z pewną gracyą, stanął i nie schylając ciała, uchylił głowę na piersi tylko, witając ją tym ukłonem wyuczonym... Potem kapelusz położywszy, ręce zatarł i dla harmonii znać, bo i hrabina i pani St. Flour miały uśmiechy na ustach, zaczął się w milczeniu sympatycznie uśmiechać.
Hrabina lekko zmrużyła oczy patrząc nań...
— Emila nie ma jeszcze? spytała.
— Lada chwila przybyć powinien... Ten kochany hrabia — jest regularny jak zegarek... obiecał powrócić przed zmierzchem...
— Moja droga St. Flour, każ że podać herbatę...
Ręką wskazało ks. Maryanowi krzesło... Hrabianka Julia usiadła też po cichu, w kątku, złożyła ręce na kolanach i zaczęła patrzeć w okno... W tem dziecku życie zdawało się jeszcze nie rozbudzone... patrząc na nią przypominały się postacie somnabuliczne... chodziła, obracała się, mówiła, jak senna..
Ksiądz przybyły — czy nie śmiał, czy nie umiał sam rozpocząć rozmowy, usiadłszy, patrzał na własne ręce białe, i bawił się świeżuteńką chusteczką. Hrabina też nie spieszyła z bawieniem domownika, i pani