Przejdź do zawartości

Strona:PL JI Kraszewski Zygzaki.djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Czem, dla czego? — spokojnie rzekł łowczy, ciągle oparty o wrotka i niezmieniający swobodnej postawy.
Dla tego że nosisz tytuł hrabiny? że dwadzieścia lat zostawiłaś mnie w spokoju? że ja jestem kapotowy biedak, a ty pałacowa jaśnie wielmożna? Cóż tu może obudzić współczucie? stary romans, któryby się rado ukryło? czy niewinność wasza, w którą ja nie wierzę?
— Choćby sława moja dobra — i dzieci moich przyszłość — wyrwało się hrabinie, w której głosie czuć było płacz gniewny.
— Na dobrą sławę trzeba pracować — a dzieci za rodziców nie odpowiadają — rzekł nieubłagany łowczy... Co mnie do was? co wam do mnie? Jakeście sobie słali, tak się wyśpijcie.
Na te słowa nie odpowiedziała już oburzona w najwyższym stopniu kobieta, rzuciła się gwałtownie i nie żegnając nawet, śpiesznie zaczęła iść ku powozowi, który czekał na nią opodal na drodze. Siadła do niego i potoczył się szybko.
Łowczy stał jeszcze wsparty na wrotach długo, spoglądając spokojnie na okolicę, nie poruszony bynajmniej, zamyślony tak, jakby go nic nadzwyczajnego nie spotkało. Przynajmniej na jego twarzy nie widać było najmniejszej oznaki wzburzenia, ożywienia większego jak zwykle... Żmij i Zbój patrzały mu w oczy pilno, czekając rychło się ruszy ku gankowi, bo nie nawykły były widzieć go na wrotach stojącego tak długo... Zbój nawet pozwolił sobie parę razy szczeknąć niewinnie, jakby go chciał obudzić z zadumy i przypomnieć, że miejsce jego wieczorem gdzieindziej było. Już powóz znikł i mrok padać zaczynał, gdy Okoszko poruszył się z miejsca wolno i począł iść ku gankowi. Żmij i Zbój w tejże chwili podniosły się znowu, aby go wyprzedzić, skoczyły wesoło, po drodze parę razy chwyciły się za karki swawoląc, i gdy łowczy doszedł pod ganek, czekały nań na górnym wschodku łaszcząc się oba, każdy do innej ręki. Pogładził ich po czołach i psy po-