w milczeniu i oczekiwaniu jakiémś... z uśmieszkiem na ustach. Wyrwicz poruszał wargami, starał się opanowującéj drzemce opierać, jednak napróżno: co się ruszył, opadał znowu, aż naostatek chrapnął rozgłośnie i usnął na dobre...
Czokołd, który tylko na skutek ten oczekiwać się zdawał, z wolna i ostrożnie zbliżył się do stolika, ujął silnemi rękami starego, zostawując opończę na siedzeniu i na blizkiém łóżku go złożył. W czasie téj czynności zdawało się, że Wyrwicz się przebudzi, zagadał coś wspominając imię — Elżuni... ale natychmiast znów zasnął... Przy pasie klucznika był pęk cały więziennych kluczów, na ziemi leżała czapka. Szlachcic czasu nie tracąc okutał się opończą, na czoło nasunął znalezione przykrycie, odjął klucze i ruszył ku drzwiom...
W korytarza nie było nikogo, wyszedł po cichuteńku, a dla bezpieczeństwa drzwi zaryglował za sobą. Doskonała pamięć miejscowości dopomogła mu do wydobycia się w pierwsze podwórze, gdzie o mroku pomiędzy włóczącą się strażą zjawienienie jego prawie żadnego nie uczyniło wrażenia.
— A no, patrzcie, rzekł tylko jeden pachołek do drugiego: już drugi raz Wyrwicz idzie na miasto... W bramie nie miał trudności najmniejszéj, i znalazł się w ulicy prędzéj niż się spodziewał, myśląc już tylko co pocznie z odzieżą, po któréj go poznać było można... Śliczny był wieczór wiosenny, powietrze łagodne po niedawno spadłym deszczyku, miasto roiło się przechodniami...
Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/423
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.