Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/407

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ten kochał mnie bardzo! rzekła nierozważnie; ten mnie dziś może kocha jeszcze, tego ja może zgubiłam.
Dziwnym trafem, gdy ludzie, serca, życia zmieniły się, zestarzały, salon zachował też same obicia, ten sam sprzęt obojętny, który widział scen bez liku i przeżył aktorów, a mało się sam postarzał. Te same krzesła, kanapy i stoły, witały starościnę, która będąc młodą poznała może nieco świeższemi tylko. Wkrótce widok téj sali, któréj drzwi trzask niegdyś zamknął rozpaczliwą rozmowę i przekleństwo, stał się dla niéj nieznośnym, wyszła i w sypialni znalazła łóżko, na którém kilka nocy przepłakała.


Nazajutrz rano stolnik dowiedziawszy się o przybyciu starościny, wezwany do niéj, stawił się o naznaczonéj godzinie. Z cieniami nocy uszły i widma nocne. Starościna odzyskała władzę nad sobą i dawną dla zięcia surowość. Przyjęła go majestatyczna, dumna, rozgniewana prawie... Cieszym był bardzo pokorny. Kazała mu opowiadać o jego widzeniu się z Czokołdem; próbował zadośćuczynić żądaniu, ale biedny nadto był namiętny i wraźliwy, oburzało go wszystko, plątał się, narzekał i z jego powieści strościna mogła tylko wnosić jak przykre odebrał wrażenie.
Ucieszyło ją to, że widocznie złagodniał dla żony i przeciwko niéj nie rzekł ani słowa. Chociaż biedny Cieszym wydał się jéj raczéj po-