Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/560

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

którą słabe światło z na pół zabitego okna padało... przeraziła kobietę... Trup to był żywy, nie człowiek... W oczach malował się przestrach... wyciągnął rękę białą, drżącą ku niéj... ona pochwyciła, okrywając pocałunkami.
Głębokie westchnienie dobyło się z jego piersi...
— Maryo Pawłowno — odezwał się — dobrze zrobili, że mnie wcześnie pochowali... po co wy przyszliście obrzydzać się widzeniem umarłego... Jam na ciele i duszy zabity...
— A! nie! nie! przecierpiałeś, przebolałeś, ale ja ziemię i niebo poruszę, powlokę się do nóg cara, on mi ciebie odda... ty żyć musisz...
— Czém? spytał jenerał — do życia potrzeba czegoś więcéj niż powietrza, chleba... a nawet serca kochającego, trzeba celu i idei, coby żywiła... ja myśli nie mam, celu nie mam, nadziei mieć nie mogę!
— Stanisławie... ja ciebie nie rozumiem...
— A tak! trudno, byś mnie zrozumiała... aleś ty nigdy w głąb mojego życia nie sięgnęła dawniéj. Kryłem tę przepaść przed tobą...
Zamilkł na chwilę.
— Czemużbym twemu sercu, co mnie kochało, nie miał wyznać grzechów moich, złudzeń... zawodów... Ja od dzieciństwa żyłem myślą o Polsce... dla Polski... jam jéj poświęcił wszystko... a gdym ją zobaczył, gdym w nią wszedł... przekonałem się, żem kochał ideał