Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/438

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

łam się dziś przechodząc w zwierciadle, odpowiedziała marszcząc brwi... ale coście z sobą przywieźli?
— Ja? rzekł tajemniczo ajent... wiele nadziei, które już poczynają szczęśliwie kiełkować... rewolucya się robi, lasy się ruszają... my siedzim cicho i tak ich wszystkich weźmiemy w połapeć...
Ręce zacierał śmiejąc się.
— Wam, spodziewam się, dodał, najpilniéj coś wiedzieć o — obżałowanym... otóż powiem, że się z nim tylko co rozstałem. Brnie, brnie coraz daléj, jest w spisku i doczekam tego, iż pójdzie przed sąd wojenny...
Ruszyła ramionami jenerałowa.
— To wasze marzenia!
— No! marzenia, marzenia, ale z tego wyniknie bardzo pożądana rzeczywistość...
— Gdybyście jaką pewność mieli, czyżbyście już jéj nie zużytkowali?
— A ha! nie głupim, zawołał Arsen... naprzód mam tę przyjemność, że go straszę i trzymam w obawie... Niech się męczy, niech się spodziewa... niech się boi... bo mu dałem do zrozumienia, że o wszystkiém wiem... powtóre, wiem, że i on me głupi; gdyby go teraz wzięto, ma przyjaciół, wykręciłby mi się, a ja go doprowadzę do tego, do tego, że na uczynku, na gorącym go weźmiemy...
— Na jakim?...
— On mi ze strachu ujdzie... musi, rzekł Arsen...