Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/193

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

biegła... Światło rozbudziło zadumanego, u którego nóg znalazła się nagle Marya Pawłowna...
— Stasiu! zawołała — co ci jest? co oni tobie zrobili... Jakżeś mógł bez litości nademną wrócić i nie oznajmić mi o sobie? Ja się tam rozbijałam z niepokoju i trwogi!
— Przebacz mi — słabym głosem począł jenerał wstając z krzesła — byłem złamany i znużony tak, żem w ciszy i pokoju musiał przewalczyć siebie, aby duszę ukoić... Nie przyszedłem tam, aby nie przynosić z sobą tego, czém się dzielić nawet z wami nie mogę.
Teraz Maryo Pawłowno — przesilenie przebyte, skończone wszystko, boleść przebolana... odzyskana moc... i jam znowu panem siebie... Jutro do dnia wracamy do Petersburga.
— O! dzięki Bogu!... jutro! czemu nie dziś, nie w téj chwili — jabym tu drugiego dnia nie przeżyła...
W uniesieniu radości jenerałowa nie spojrzała na ukochanego, całowała jego ręce... lecz gdyby była podniosła oczy, przeraziłaby się wyrazem tego spokoju śmiertelnego, który oblewał jego rysy... Tylko w przededniu wielkiego czynu lub zbrodni wielkiéj oblicze ludzkie tak straszny kir przyobleka...


Ranek był jesienny, posępny, wichrowaty, dżdżysty i zimny; niebo nasze, które tak piękném być czasem