Strona:PL JI Kraszewski Stary zamek.djvu/8

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kały. Tu i ówdzie pozabijano je tarcicami, pozakładano cegłą starą, pozapychano słomą, pozarzucano gnojem od dołu, pozmniejszano i powybijano bez litości. Na dachach rosły trawy i krzewiny nawet, mur popękał i pozaciekał szkaradnie; a długie, czarne pasy pleśni, poznaczyły go przedśmiertną gangreną. Na prawo część gmachu zajęta przez Żyda na fabrykę, szyderski, nieznośny stanowiła kontrast z majestatem téj ruiny, wspaniałéj jeszcze mimo opuszczenia i trupiéj swéj fizyonomii. Tu mur był potynkowany na biało i świeżo, przykrą tą barwą ubrany śniegową, która oczy razi i niedaje im spocząć na sobie, niecierpliwiąc i drażniąc. Okna wszystkie poprzerabiano formą nową, niepytając jak będą zewnątrz wyglądać, powkładano w nie szyby wielkie a brudne, przez kilka z nich wysuwały się szyje obrzydliwych kominków blaszanych, od których kopeć czarne smugi porysował na owéj bieliźnie Żydowskiéj. Sznur ze schnącemi szmaty i sukienkami, sprzęt drewniany jakiéjś rodziny Izraelskiéj osiadłéj jak wróbel w gnieździe orlém, dopełniały obrazu z téj strony, malowniczo niestety!
Przykrzéj jeszcze było wzrok obrócić w lewo, gdzie odosobniona stała dawna zamkowa kaplica, niesprofanowana jeszcze ręką ludzką, ale już ogarnięta obojętnością. Drzwi jéj zabite deskami i okna bez szkieł, dach obnażony z gontów i miejscami świecący na wylot, mówiły dobitnie o niedzisiejszém już osieroceniu. Chmury wróbli i wron uwijały się tu, gospodarząc gwarnie i zajmując bezbronne stanowiska, jaskółki pooblepiały ściany gniazdami swemi dokoła, bocian nieostróżny na krawędzi muru usłał gniazdo szerokie, w progu wyrosła blada brzozka, mizerna, stara, odarta z kory, i kilkunastu ledwie żółtemi listkami dająca znak życia, a raczej konania.