Strona:PL JI Kraszewski Stara panna.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Panna Stratonika z przytomnością umysłu wielką natychmiast zagaiła o gospodarstwie i spytała pani sędzinej, czy u niej się kury niosły, bo w Mazanówce okrutna była na jaja karystja. Wędziagolska nie umiała zrazu odpowiedzieć...
Powrócił podczaszyc do domu, przez drogę powziąwszy stałe postanowienie oświadczenia się przy następujących odwiedzinach...
Znajdował pannę dostatecznie przygotowaną, a sam już był zdenerwowany oczekiwaniem i wierzycieli naprzykrzonych chciał w proch obrócić, oznajmiając im, że się żeni z — pięćdziesięciu tysiącami czerwonych złotych. Rad widzieć ich spiorunowanych tem i w pokorze na ziemi leżących!..
Trzy dni pauzy, a potem — deklaracja, słowo, zamiana pierścionków i intercyza...
Napisanie tego kontraktu było zadaniem bardzo dla niego ważnem, należało zawczasu obmyśleć klauzule... Wezwał listem Moroszyńskiego.
Prawnik nadjechał; niewiadomo o co chodziło.
— Kochany rejencie — rzekł mu podczaszyc — rzeczy się zbliżają do końca. Mogę powiedzieć, że są tak jak skończone. Brak tylko formalności... ale za parę dni, jestem pewny, zamienimy pierścionki.
Uśmiechnął się tryumfująco razem i smutnie, jakby nie przywiązywał do tego zbytniej wagi — niewypadało okazać się chciwym tego końca... Podczaszyc chciał, aby myślano, iż — godził się z przeznaczeniem tylko...
— Mnie się zdaje, dodał, że nie od rzeczy by było, żebyśmy sobie już dziś zrobili lekki szkic przyszłej intercyzy... Hm?
— Dlaczegóż nie?
Znasz asindziej obie fortuny, obustronne stosunki...
— Zatem — przystąpmy do roztrząsania warunków... na które, jednak, czy się druga strona zgodzi.
— Musi się zgodzić! proszę cię! panna jest we mnie, entre nous, zakochana, zrobi, co ja podyktuję.
Moroszyński umilkł.
— Myślę tedy — rzekł podczaszyc — że obie fortuny sobie zapiszemy na przeżycie. Hm?
— Nie mam nic przeciw temu.
— Tymczasem zarząd majątkami w rękach moich, jeneralna plenipotencja...
Cóżby więcej?
— Nie wiem — rzekł sucho Moroszyński.
— Więc, rzecz bardzo prosta...
— A na wypadek rozwodu? — zapytał rejent...
Usłyszawszy to, podczaszyc się odwrócił i stanął zasępiony.
— Czy to potrzebne? — spytał.
— Teraz to we zwyczaju...
— No — to połóż warunki wedle — zwyczaju — dodał podczaszyc.
— Rozumiesz asindziej — rzekł po namyśle — iż intercyza, nie krzywdząc strony drugiej, powinna oczywiście wypaść na korzyść moją. Daję jej imię... pozycję, wyciągam ją, mogę powiedzieć...
Ale zawahał się i niedokończył. Rejent posłuszny siadł i napisał intercyzę, lecz, chociaż zredagował ją — nie widać było, aby wielką do bruljonu przywiązywał wagę.
— Co to dziś? — zapytał podczaszyc.
— Poniedziałek.
— Tak, we czwartek będę w Mazanówce, a w piątek asindziej przyjedziesz tu z podpisaną intercyzą...
Skłonił się rejent i poszedł do oficyny do rządcy, aby u niego swobodnie odpocząć.
Przez wtorek i środę kwiaty i szklarnie nieco były zaniedbane, podczaszyc chodził po pustych salonach, myśląc o przyszłości tylko. Ostatni list, wysłany do Warszawy do członka rady nieustającej, zwiastował mu przyjemną nowinę, iż marjaż był tak jak ułożony...
We czwartek rano kamerdyner, już zawiadomiony o poobiedniej wizycie i o jej ważności, przyszedł na naradę co do ubrania. Żadnego ze znanych już garniturów kłaść nie wypadało, strój nie powinien być nazbyt voyant, ale poważny, skromny, a przytem nie czyniący zbyt starym...
Karmerdyner głosował za bardzo ładnym, gorge de pigeon, szytym srebrem, do którego guziki z mozajki florenckie wyobrażały w rozmaitych pozach parę rozkochanych gołębi!!.
Podczaszyc się uśmiechnął.
— Pas mal! — rzekł krótko.
Wydobyty garnitur przedstawiał się świeżo, odpowiadał wszelkim warunkom. Zgodził się na to ubranie...