Z kim, gdzie się Gryżda ożenił? nie wiedział nikt.
Palczyńscy piérwsi dostali języka, że zaślubił wdowę po mecenasie wileńskim, osobę bardzo jeszcze piękną, elegancką, lubiącą zabawy i zalotną.
Zdawało się to jakoś niepodobném do prawdy, ale z Gryżdą zrozpaczonym wszystko było możliwe.
Dowiedzieli się potém sąsiedzi, iż państwo przyjechali, i że prawdopodobnie objadą znajomych Gryżdy, a potém zaproszą do siebie.
Ci, co piérwsi mieli przyjemność oglądać żonę pana Zenona, świadczyli, że była istotnie nie stara, bardzo przystojna, wymowna, żywa i nadzwyczaj strojna.
Gryżda przy niéj wyglądał jeszcze biedniejszym, niż zwykle.
Kółko tych, co żyli z Gryżdą, było bardzo małe: oprócz Palczyńskich, zaledwie rodzin parę obejmowało, a Bolków nie było w domu. Najpiérwéj więc ujrzano panią z Dubiniec w kościele i na probostwie.
Nie zawiodła ona oczekiwań, nie mogli się ludzie wydziwić, jak osoba, tak piękna, tak miła, mogła wyjść za takiego człowieka.
Z wielką pokorą zaleciła się księdzu Dziekanowi, na probostwie umiała sobie ująć wszystkich, w rozmowie dowiodła obycia się ze światem, zręczności w mowie, a oczyma strzelała tak, jakby chciała cały świat miéć pod nogami.
Mówiła wiele, wesoło, z łatwością wielką, słowem, podobała się tak wszystkim, że szczęściu Gryżdy nie mogli się wydziwić.
Jeden ksiądz Piszczała po tych wszystkich pochwałach zakończył:
— Ale poczekajmyż, abyśmy lepiéj poznali tę czarodziejkę. Jest bardzo miłą, ale tém straszniejszą.
Wkrótce potém, nie pytając, jak kto był z Gryżdą, sama pani, ciągnąc go za sobą, zaczęła odwiedzać sąsiadów.
Powóz, służba, nawet ubranie jéj męża, świadczyły o niéj, jako o kobiecie, umiejącéj się okazać na świecie. Nadzwyczajną uprzejmością ujmowała wszystkich.
Dom w Dubińcach miał być otwartym, mówiła o tém, że lubiła się bawić, że bez towarzystwa się obejść nie mogła.
W samych Dubińcach Symeon nadzwyczajne zaraz widział zmiany.
Pani była czynną, a mąż pod jéj komendą spełniał, co rozkazywała.
Prawda, że to, co robiła, wszystko było szczęśliwie pomyślane i trafne. W domu dużo jaskrawości i blasku znikło, opuszczony ogród zaczęto starannie zasadzać i oczyszczać. Pani się zapowiadała, jako wielka miłośniczka kwiatów i ogrodu.
Umiała téż z wielką rzeczy znajomością dom postawić na stopie takiéj, aby w nim wszystko szło spokojnie i bez wysiłków.
Słudzy i sąsiedzi niezmiernie byli ciekawi małżeńskiego stosunku dwojga istot, które na pozór tak się niedobrane zdawały. Widziano tylko, że Gryżda był grzeczny, nadskakujący, że się nie opierał żadnemu jéj żądaniu, że najmniejszego nigdy sporu pomiędzy nimi nie było; ale czułości żadnéj ani ze strony jéj, ani z jego, niemożna było dopatrzéć.
Gryżda wydawał się spokojnym, ale znacznie zmalał przy téj wielkiéj pani. W twarzy jego, jak dawniéj, oznak wesołości, swobody, nie było. Chodził zajęty niezmiernie, niespokojny, zaprzątnięty czémś zawsze.
Pani zajmowała się tysiącem rzeczy, ale przedewszystkiém domem, w którym ciągle coś przerabiała; fortepian Romany przenieść kazała do salonu i próbowała grać, ale lokaje nawet mówili, że nie było czego słuchać. Brzdąkała tylko. Tak samo do żadnéj kobiecéj robótki nie była wprawną, choć kilka poczętych porozkładała.
Książki leżały w salonie, francuzkie i polskie, ale w nich po obiedzie przeglądała tylko obrazki, albo, przeczytawszy kartkę, rzucała je natychmiast.
Strona:PL JI Kraszewski Psiawiara.djvu/64
Wygląd
Ta strona została skorygowana.