Strona:PL JI Kraszewski Psiawiara.djvu/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— A pan?
— Ja nie wszystko.
— Rozumiem, że pan się drożysz — począł Gryżda — bardzo nawet zdaje mi się to zręczném, ale, podrożywszy się, mówmy o warunkach.
— Wiész pan, słowo daje — wtrącił Kostek — że zaczynasz mnie niecierpliwić.
Zmierzył go wzrokiem pogardliwym od stóp do głów.
— Jestem maleńkim człowieczkiem w porównaniu z panem — rzekł — lecz, jeśli myślisz, że mnie wziąć łatwo, mylisz się pan. Dajmy temu pokój. Nie mam czasu.
Gryżda, który szedł tu pewny skutku, widząc, że się omylił, nadzwyczaj był zmieszany. To go kompromitowało, bo Kostek musiał się chwalić z tryumfem.
— Wyzywasz mnie więc Waćpan do nowéj zaciętej walki — odezwał się. — Zwrócę jego uwagę, że gdy do niéj przyjdzie, ja mogę być niebezpiecznym. Broniąc siebie, gdybym się starał go zgubić, było-by to rzeczą naturalną.
— Równie jak to, że ja-bym mógł poprostu kark mu ukręcić, widząc, że się go inaczéj nie pozbędę.
— Widzisz, kochany panie, karki kręcić — rzekł Gryżda — nie jest rzecz łatwa, no i ciągnie za sobą to, że swojego nadstawić potrzeba.
Kostek ramionami poruszył, podszedł do okna, wyjrzał przez nie, jakby się pozbywał gościa, i skończył z nim rozmowę.
Raz jeszcze pan Zenon odezwał się:
— Niech się pan namyśli.
— Nie podobna, abym odmienił zdanie — rzekł Kostek.
— Więc wojna.
— A wojna.
Nie pozostawało nic, tylko się wynosić.
Ze spuszczoną głową i kwaśną miną wysunął się Gryżda. Kostek, daleko od niego gorętszéj krwi, cały jeszcze wzburzony, poruszony, przejęty, potrzebował czas jakiś przechadzać się po pokoju, nim powrócił do matki, która-by była postrzegła w nim to wzruszenie, a niepokoiła-by się zbytnio. Kostek się starał jéj nieprzyjemnych wrażeń oszczędzać.
— A! to łotr! to łotr! — powtarzał ciągle — zdaje mu się, że wszyscy tacy, jak on. Aha! kupić mnie chciał!! Niedoczekanie!
Dumnym był z tego, boć przecie, gdy taki Gryżda chce nabyć, rzecz musi być coś warta.
Kostek zaprzysiągł się, że łotrowi za skórę zaleje.
Z bardzo nieprzyjemném uczuciem opuściwszy dworek Kostki, poszedł zbiedzony pan Zenon do Natana.
Natan Lubliner miał dawną, niezbyt znaczną, ale dobrze zahypotekowaną sumę na Dubińcach. Zawadzała ona Gryżdzie, życzył ją sobie nabyć. I tu także pewnym był, że żyd, gotowe zobaczywszy pieniądze, chętnie się na ustępstwo zgodzi.
O pobycie Sołomereckiego w gospodzie Natana nie wiedział wcale, traf chciał, aby go spotkał w progu. Wyminęli się tak, jakby się nie znali.
Natan nie wyszedł na powitanie, pan Zenon musiał przechodzić przez pokój bilardowy do niego. Tu właśnie kilku urzędniczków zabawiało się około zielonego sukna. Zobaczywszy Gryżdę, podweseleni zaczęli prychać i półgłosem odezwało się, przelatując mu mimo uszu:
— Psiawiara! psiawiara!!
Z tém był oswojony, nie odwrócił się nawet.