Strona:PL JI Kraszewski Psiawiara.djvu/28

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została przepisana.

    Natan siedział z okularami na nosie, zatopiony w wielkiéj książce rachunkowéj. Od niechcenia podniósł głowę, spojrzał na wchodzącego, zamknął powoli rachunki, i nie podnosząc się z siedzenia, dosyć poufale wskazał mu próżne krzesło naprzeciw ku siebie.
    Gryżdzie zdawało się, że teraz, gdy izraelita znał już, z jak dostatnim człowiekiem miał do czynienia, gdy krocie jego na jaw wyszły, powinien był w osobie jego poszanować — pieniądze.
    Zmieszał się trochę, widząc, że zupełnie po staremu Natan go sobie lekceważył. Lecz brać podobne objawy do serca, nie było w jego charakterze.
    Zajął wskazane miejsce.
    Żyd czekał, aby rozpoczął rozmowę, spokojnie gładząc brodę.
    — W interesie przychodzę do pana Natana rzekł Zenon.
    — Co za interes? — zagadnął żyd obojętnie.
    — Masz pan sumę na Dubińcach?
    — A tak; i cóż? — spytał Natan.
    — Wiadomo panu, że ja bardzo znaczne mam wierzytelności na tym majątku — rzekł Gryżda — i nabyć się go spodziewam...
    — A nu...? — bąknął Natan.
    — Chcę nabyć sumę wasze, a zapłacić gotówką. Co pan chce za nią?
    Nastąpiło dosyć długie milczenie.
    — Ja mojéj należności nie zbywam — rzekł powoli izraelita.
    — Dla czego? cóż to jest? — niespokojnie spytał Gryżda.
    Natan, nie śpiesząc się z objaśnieniem, gładził brodę.
    — Nic wiem, — rzekł wreszcie, — czy pan mnie zrozumie. Panu się zdaje, że gdy z żydem sprawa, pieniędzmi wszystko zrobić można. To delikatna materya, — ciągnął daléj powoli Natan, — ja wiele winienem Sołomereckim, to starzy moi przyjaciele, a ja — ich sługa stary. Gdybym moję sumę sprzedał Waćpanu, hę? coby ludzie powiedzieli? że ja, tak jak Mordko i ten kapcan Jankiel, razem z panem, nieboszczyka dogorywającego lichwą obdzierałem. Nie, ja nic chcę, żeby na Natana takie rzeczy mówiono. Nie!
    Gryżda potarł włosy niecierpliwie.
    — Pan dbasz o to, co ludzie powiedzą? Hę? Na mnie psy wieszają, a mnie to ani śmierdzi, ani pachnie.
    — Nu... to szczęście pańskie, że pan ma taki nos — odparł pomaleńku żyd, klepiąc po leżącéj przed nim księdze. — Ja sobie jest prosty żyd, ale nie chcę, aby ludzie pluli na mnie. Ja muszę z nimi żyć.
    Gryżda siedział milczący.
    — Hm, — odezwał się — jak się podoba, ale ja uprzedzam, że, mając interesa te w ręku, mogę panu utrudzić odebranie, a tu na stół gotówka.
    Natan się uśmiechnął ironicznie.
    — A od czegóż ja jestem żyd, żebym tak na gwałt potrzebował pieniędzy?
    Żyd bacznie popatrzył na milczącego Gryżdę, i z powagą starca począł mówić powoli:
    — Panie Gryżda, pan jesteś człowiek rozumny, co pan najlepszego robi? Pan się gubisz; nie wytrzymasz pomiędzy tutejszém obywatelstwem. Ani sąsiedzi, ani urzędnicy pana nice lubią. Jak pan tu żyć będziesz?
    — Hę! — roześmiał się sucho Gryżda. — Pan Natan rachujesz na miłość ludzką i szacunek? Nie dobry rachmistrz z Waćpana.
    — Stary jestem człowiek — odparł żyd. — Za naszych czasów to coś znaczyło. Pan sobie życie zatruje.
    — To moja sprawa.
    — Żal mi pana.
    — Dziekuję, ja nie żałuję nikogo, — zawołał niecierpliwie Gryżda — i nie potrzebuję politowania... Więc, panie Natanie, ta suma?...
    — Ja jej nie odstąpię — rzekł żyd sucho.
    — Ale Sołomereckiemu tém nie dopomożesz wcale — odparł Gryżda.