Strona:PL JI Kraszewski Przygody Stacha.djvu/5

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Pannę Marcelinę, lat 29 lub trzydzieści, jeszcze ładną, złośliwą i dowcipną... — począł mówić chłodno — wymagającą hołdów, patrzącą wysoko...
Niechże mama nawet jéj nie wpisuje do rachunku.
— Dla czego? — żywo podchwyciła staruszka. — Ot, to mi się podoba! Jak gdyby mój Staś nie był wart takiéj hrabianki? Imię przecie masz ładne, a że ci Pan Bóg dał taką matkę prostaczkę, biedactwo... to ci pewno nie zaszkodzi, bo jéj jakby nie było na świecie... Któż wie o mnie...
Staś poskoczył, chyląc się do jéj rąk.
— Niechże mamcia tego nie mówi — bardzo proszę...
— Dla czego mówić nie mam? — podchwyciła gorąco matka. — Sto razy ci to powtarzałam, że zagryzłabym się, gdybym tobie w życiu była przeszkodą i zawadą w czémkolwiek.
— Mnie nie ma na świecie... ja nie pragnę nic, nic, tylko zdaleka patrzéć na ciebie i widziéć szczęśliwym. Taka matusia, jak ja, zawiązałaby ci świat, — ale mnie nie ma! nie ma!!
— Widzisz, jak się taję z sobą. Nikt nie powinien wiedziéć, że masz matkę jeszcze... Jestem twoją sługą i klucznicą.
Uśmiechnęła się staruszka.
— Wierz mi, że ta ofiara nic mnie kosztować nie będzie. Serca twojego jestem pewna, — więcéj mi nie potrzeba.
Staś ręce jéj całował milczący długo.
— Jak mnie to boli, gdy mamcia nieposłuszna mówi mi takie rzeczy — odezwał się — to wyrazić trudno. A tyle razy prosiłem...
— Kiedy-bo ja chcę ci to dobrze wbić w pamięć — szepnęła cicho matka — że nie będę tobie nigdy kulą u nogi... Ażebyś w świecie się obracać mógł swobodnie, rozumiesz to dobrze, potrzebujesz być sam i nie miéć takiéj matki, któréj do gości pokazać, w salonie posadzić nie można.
Po francuzku nie umiem, wychowania wykwintnego nie odebrałam. Byłam sobie prostą dzieweczką, córką pana rządzcy, gdy twój poczciwy ojciec się ze mną ożenił. Bóg święty raczy wiedziéć, czy to szlachectwo, którym mój tatko się chlubił, było rzeczywiste, czy te nasze od kapoty... a twój stary Korczak wart hrabiowskich koron... Prosiłam się i wyprosiłam, żeby nikt o matce twojéj nie wiedział.
— Ale tak zawsze nie będzie — odparł Stanisław. Musiałem usłuchać rozkazu matusi, z bólem serca, protestując — w końcu takie kłamstwo i wypieranie się matki, która za wzór-by innym służyć mogła — poniżyłoby mnie w oczach własnych.
— Cicho no! cicho mi zaraz — przerwała matka. Ja wiem, co robię, a jeżeli chcesz, nie koniecznie to ofiara dla ciebie — a po prostu mój egoizm.
Wasz świat mi obcy, nudny, ja jemu nie przydatna — siedzę sobie spokojnie w kątku, mam mojego Stasia — i jestem szczęśliwą.