Strona:PL JI Kraszewski Przygody Stacha.djvu/41

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

możeby się wstydzić potrzebował? Bezemnie on może aspirować wysoko. Pan go zna? prawda? młody, przystojny, do rzeczy, imię poczciwe — a ja — jego matka... widzi pan, powtarzam, taka sobie prostaczka...
Garbus schwycony za serce, uśmiechał się, a płakać miał ochotę.
— Szanowna pani, rzekł zniżając głowę, masz zbyt złe wyobrażenie o tym świecie naszym, któremu się pokazywać nie chcesz... Wierz mi i na nim poznać się umieją na ludziach...
I razem dodał wesoło garbus — starając się przedłużyć rozmowę.
— Cóż, pan Stanisław, ma jakie projekta?
Zarumieniła się Korczakowa...
— Nie wiem o żadnych naprawdę, — odparła po cichu.
— Gdzież bywa? — ciągnął daléj Salezy.
— A! w niewielu domach, bo i czasu nadto ma mało — mówiła jejmość, powoli nabierając ochoty do rozmowy.
— Spotkałem go u hrabiego Saturnina niedawno — wtrącił Salezy.
Staruszka spuściła oczy.
— Zdawało mi się, że panna bardzo dla niego była grzeczną...
— Posłyszawszy to zarumieniona staruszka, uśmiechnęła się.
— Doprawdy?
— Istotnie — potwierdził garbus. — Złożyło się tak, iż właśnie tego wieczora prezentował się hrabia Obdorski... no, i panna Marcelina przyjęła go daleko zimniéj.
Na wspomnienie o hrabi stara zacisnęła usta.
— Pani sobie tych Obdorskich musisz przypominać — ciągnął daléj garbus, bo mieli interes z nieboszczykiem jéj mężem.
Milczała staruszka.
— Panu Stanisławowi, gdyby mu ten Obdorski przeszkadzał — mruknął na próbę Salezy, — łatwoby go odpędzić, bo wiem, jaki dokument musi mieć w ręku..
Korczakowa zbladła... i musiała się schwycić za poręcz krzesła, aby nie upaść.
— A! panie — zawołała głosem stłumionym — czyżby mój syn nawet w najgorszym razie mógł popełnić taką nikczemność? Dokument ten służyć miał dla nas, gdybyśmy się oczyścić potrzebowali — a my tego nie potrzebujemy, drugich zaś gubić nim!! a! panie!
Salezemu aż się twarz rozjaśniła, skłonił głowę przed staruszką.
— Bardzo pięknie! — odezwał się — bardzo pięknie...
Raz już się wcisnąwszy, garbus nie wahał się być natrętnym. Oglądał się po pokoiku.
— Pani bardzo skromnie mieszkasz — rzekł.
— Bo mnie — bo ja — bo, widzi pan, — poczęła Korczakowa, ja do tego nawykłam, mnie z tém dobrze, ale Staś.. Staś.
Ruszyła się żywo z miejsca.