Strona:PL JI Kraszewski Przybłęda.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Litość tylko pułkownika dała ci przytułek.
— Co tam, litość! Ja wiem, że mogę się procesować i zmusić męża, aby mnie nie opuszczał i wyznaczył mi utrzymanie. Jest bogaty, a ja jego żoną być nie przestałam.
— Mylisz się — odparłam zimno.
— Skompromituję go w oczach świata. Ja o nic nie dbam. Wiem, co mam robić i co mogę uczynić — odezwała się. — Obchodził się ze mną tak, iż byłam zmuszoną od tej tyranji uciekać. On sam winien temu — nie ja.
Przestałam jej w końcu odpowiadać, takim gniewem byłam przejęta, i dałam prawie niedorzeczności. Przybyłam z sercem, pełnem litości; ostygłam zupełnie zobaczywszy ją.
Na tę zaledwie otartą dziewczyninę padło zepsucie i zgnilizna cywilizacji i zamalgamowało się z nią w dziwny sposób. Dla mnie była ona czemś tak nowem, że gdyby nie pamięć na Bożaka — nie współczucie dla niego — byłabym ją, jak doktor ciekawą chorobę rada studjowała.
Ale mi się krajało serce na myśl, że to stworzenie jest katem mojego ukochanego Onufrego.
Tego wieczora nie mogłam się z nią nawet rozmówić — dałam narzekać — i wysunęłam się prędko, a odchodząc, tylko zapowiedziałam jej, że tym tonem, w jaki uderzyła nic tu wymódz nie potrafi — a ja — porzucę ją, nie starając się o żadne polepszenie położenia.
— Niemasz się tu o co upominać, rzekłam, upokórz się, — proś, a może Bożak ulituje się nad tobą, inaczej nie otrzymasz nic.
Pomimo tej surowości, kazałam jej dostarczyć, czego potrzebowała, o ile to było możliwem w Młynyskach, żądała bowiem rzeczy, jakich tu nikt nigdy nie widział i nie znał użytku.
Nazajutrz, rozumiesz dobrze, iż nie spieszyłam do niej tak bardzo. Zaczęła się o mnie upominać, prosić i dopiero natenczas wybrałam się do niej. Siedziała na łóżku, a że okno było odsłonione i blask dnia padał na nią — jeszcze mi się straszniejszą wydała ruiną, choć się trochę przyogarnęła, aby mniej być straszną.
Z wczorajszego zuchwalstwa nic teraz nie pozostało prawie — była tylko cynicznie swobodną i udawała wesołą.
— Panna Albina wczoraj mnie tak łajała, rzekła, że dziś niewiem już, co mam mówić. Przecież to ja nie pierwsza jestem i nie ostatnia, com się z mężem pokłóciła, możemy się pogodzić, możemy z sobą żyć.
— Mylisz się moja Kamilko — odpowiedziałam, siadając przy jej łóżku.
Porzuciłaś męża, żyłaś z innym, czy z innymi, może ci przebaczyć, ale żyć z tobą nie zechce.
— Albo ja tak bardzo o to dbam — rozśmiała się — niech mi naznaczy dobrą pensję, będę sobie mieszkała w Paryżu, to mi wszystko jedno, ale bez pensji ja się ztąd nie ruszę.
Zaczęła mocno kaszlać i spluwać i znowu stawać się zuchwalszą.
— Gdzie jest Bożak? — dopytywała. W Warszawie? nie prawdaż? Gdybym miała o czem, trafiłabym tam do niego, nie mógł by mnie wypchnąć. Jestem przecie jego żoną.
„Tak niedorzecznie prawie zaczęła, że ja zupełnie zamilkłam, bo z nią się rozsądnie nie było podobna rozmówić.
„Posłałam z rana jeszcze po doktora Cwiklicza, który dopiero około południa, sapiąc i gderząc, jak zawsze, nadciągnął, a nim poszedł do chorej, którą już widział przed kilku dniami, naprzód kazał sobie podać śniadanie.
Wymknęłam się, aby go o stan jej zdrowia wypytać sam na sam.
„Mruczał coś niewyraźnie.
„— Czy to warto? to jakieś plugawstwo — odezwał się, — aby wielce się troszczyć o nie?
„Ruszył ramionami.
„— Jeśli będzie żyła, to na utrapienie ludzkie.
„Splunął znowu.
„— Kaszle? — podchwyciłam.
„— Ale piersi ma mocne, zmęczyła się tylko drogą — rzekł doktor. — Zniszczona jest, no, ale młoda, sił wiele, a rozpusta też jest niepoczciwą gimnastyką. Byle dostała pieniędzy, a mogła sobie cugle puścić, wyzdrowieje.
„— Jednakże, konsyljarzu, trzeba ją leczyć i dopomódz aby się dźwignęła — rzekłam.
„Poruszył ramionami.
„— Bądź pani spokojną, — zamruczał, — wyzdrowieje to i żyć będzie.
„Z uśmiechem sarkastycznym potem opowiadać mi zaczął, jak po niego posłał raz pierwszy pułkownik, i jak ją znalazł.