Strona:PL JI Kraszewski Przybłęda.djvu/30

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Obejście się możnego pana z ubogą prostą dziewczyną, którą Czarlińska w początku wahała się z tego powodu wziąć do domu, iż była córką budnika, nie mogło się jej w głowie pomieścić. Zatem na świecie pochodzenie, ród, dostatek, wcale nic, albo niewiele znaczyły, kiedy taki szurgot, dlatego, że coś umiał i otarł się trochę w święcie, mógł narówni stawać z najporządniejszymi ludźmi?
W tym prostym bardzo fakcie dla sędzinej były nierozwikłane zagadki i wskazówki. Świat się więc odmienił, albo było ich kilka... który z nich miał słuszność? Poczciwa kobiecina, rozmyślając, przypomniała sobie i to, że Bodiakowski, naprzykład, dla tej samej dziewczyny, dla tego, że ona się skarżyła, iż tu nic nie czytano i o niczem nie wiedziano, zaprenumerował gazetę. To także miało znaczenie!
Czarlińska wiedziała bardzo dobrze, iż piękna twarzyczka, bodaj cyganki, cudów dokazuje, że ludzie patrząc na nią zapominają o tem, na jakiej wykwitła łodydze; ale znowu Albina nie była tak zachwycająco piękną, i daleko więcej umysłem i rozumem, niż wdziękiem ujmowała.
Po objeździć Bożaka, długo nad tom wszystkiem rozmyślając, sędzina w końcu poszła uściskać Wysocką i naiwnie jej powiedziała, co egoizm macierzyński dyktował:
— A, moja ty złota Wysosiu, proszę ja ciebie, zrób z mojej Jadwisi taką, jak jesteś, rozumną i sprytną dziewczynkę, będę ci bardzo wdzięczną. Jak ciebie wszyscy słuchają i co ty u nich masz za głos! Mój Boże!
Skromna Albina uściskała Czarlińską i zapewniła ją, że Jadwisia, byle chciała, daleko może być od niej rozumniejszą, piękniejszą i t. d.
Po Bodiakowskim i Bożaku, nadjechał w odwiedziny — kto? Ksiądz Spytek, który tu bywał, ale rzadko i krótko, a tym razem, rozgadawszy się z Albiną, bezprzykładnie się zasiedział.
Było to także zdumiewającem, że poważny kapłan mógł znaleźć o czem rozmawiać z taką młodą dziewczyną; ale Albina, jak zwykle ci, co żyją w mieście, zajmowała się wszystkiem, wiedziała mnóztwo rzeczy; nie obcem jej było, co się działo wśród duchownych, w sprawach kościoła i t. p.
— Zkądże to ty wszystko wiesz! — pytała potem Czarlińska.
— Z dzienników — odpowiadała Wysocka.
Skończyło się na tem, iż sędzina zażądała dla Jadwisi jakiegoś dziennika, a z tego powodu potrzeba było jej wytłumaczyć, że nie wszystkie są dla wszystkich i t. d.
Nowe zdumienie.
Mały, nieznaczny taki, ledwie dostrzeżony wypadeczek — powrót ubogiej dziewczyny do rodziców, w zapadły kąt, który zaledwie wart był zwrócić uwagę, okazywał się obfity w następstwa i groził poruszeniem do głębi całej okolicy i jej stosunków.
Czarlińska, idąc spać, gdy była samą, kładąc czepek nocny, zatapiała się w myślach nad temi skutkami niespodzianemi niedostrzeżonych przyczyn.
— Miły Boże, co to się na świecie dzieje! co się dzieje! Jak to zrozumieć!!
Po upływie pewnego czasu, Albina, całując w rękę sędzinę, przyszła ją prosić o pozwolenie odwiedzenia rodziców, o których była niespokojna. Chociaż tak byli blizko, nie nadużywała wcale chwil wolnych, aby się widzieć z nimi, bo pieszo tam i nazad dostać się było trudno, a o konie na wsi prosić nie zawsze można i nająć je niełatwo.
Czarlińska nietylko że pozwolenie dała chętnie, ale w dodatku bryczkę i parę fornalskich koni, a dla starej Wysockiej węzełek z bardzo prostemi podarkami, które wielce były pożądane. Kawałek sera, garnuszeczek masła, trochę pytlowanej mąki, cukru i t. p., były to specjały, drogie w ubogiej chacie.
Albina jechała, i smutna razem, i rada, że rodziców zobaczy, a przez drogę pozostanie sama z sobą i myślami, bo w Sosenkach albo sędzina, albo Jadwisia, na chwilę jej nie odstępowały. Dzień był bardzo piękny. Tęsknica spokojna jakaś wiała od tego kraju, w którym ludność jest jeszcze tak rzadko rozsiana, a życie tak opieszale przepływa.
Od stu lat może zmiana żadna nie zaszła — żaden nowy strumień nie obudził tu ruchu i nie wywołał nowych zjawisk. Grobowo wyglądały pola i lasy, w których zasłabo widać było wyrytą rękę człowieka.
Na Rudkach, naturalnie, w ciągu tych tygodni nie mogła zajść zmiana najmniejsza. Mosiek w tym samym kaftanie, co zwykle, pozdrowił zdala ukłonem przybywającą, bryczka jej bowiem do karczmy nie zajeżdżała, aby postójnego nie płacić. Trochę siana miał parobczak w nogach i worek z obrokiem, na pół z sieczką zmieszanym. Napoiwszy konie, pozakładał im tylko worki na głowy, a sam się pod wozem położył.