Strona:PL JI Kraszewski Przybłęda.djvu/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Zaczęly się więc, z wielką pociechą Albiny, umowy o warunki. Czarlińska dawała... utrzymanie, a co do pensyjki... nad siedemdziesiąt pięć rubli postąpić nie mogła...
Było to bardzo mało... ale lepiej niż nic... Siedzenie przy rodzicach nie mogło im za połowę tego ważyć, a Albina dla siebie nic nie potrzebowała, bo miała dosyć sukienek i bielizny. Oddając matce i ojcu sześćdziesiąt rubli oswobadzała ich od czynszu i podatków.
Wysocki, gdy mu o tem powiedziała, ściskając ją i całując, miał łzy na oczach, a matka chciała ją po rękach całować. Starzy radowali się tem dzieckiem, mówiąc, że anioł zstąpił dla pocieszenia ich starości...
Czarlińska, jak tylko umowa stanęła, przysłała natychmiast konie... Pożegnanie było serdeczne. Oboje rodzice wyprowadzili ją za wrota; obaj panowie Bzurscy stali przy swej chacie, przypatrując się zdala; Mosiek, kowal, cała ludność Rudek wyszła oglądać odjeżdżającą i tegoż samego dnia wieczorem, ekonom Burakowski, przyszedłszy z raportem do pana, między nawiasami doniósł mu, jako najświeższą nowość, że Wysockich dziewczyna (tak ją zwał lekceważąco) dostała kondycję u Czarlińskiej.
Pan Hieronim przysiadł dwa razy na nogach, okręcił się i syknął... ale nie powiedział ani słowa. Ekonom jednak żonie oświadczył, iż kwaśno to przyjął.
Następny list do przyjaciółki Albina już z Sosenek pisała.
„Lucynko moja! Jestem już, wedle tutejszego wyrażenia, na kondycji, to jest przy pannie sędziance Czarlińskiej, czternastoletniej dzieweczce, jako... guwernantka, towarzyszka... nie wiem... Biedna matka, z powodu, że jestem córką ubogich budników z Rudek, ma ze mną kłopot niemały... Radaby się ze mną obchodzić jak najlepiej, ale zachodzi mnóztwo trudności, bo jakże w salonie posadzić nieopodal od pani komornikowej, od marszałka — dziecko zagrodnika? Nie chciałaby mnie obrazić i zniechęcić, ani uchybić pyszałkom. Ułatwiam jej to, jak mogę, bo mi o honory nic a nic nie chodzi. Wymykam się dobrowolnie, za co potem sędzina ściska mnie i serdecznie jest wdzięczna... Mogłam trafić gorzej daleko, kochana Lucynko... Naprzód sama Czarlińska, bardzo prosta kobiecina, jest serdecznie dobrą. Serce u niej zastępuje, gdzie świadomość nie starczy.
„Jadwisia, nie zepsuta, mało rozbudzona, potrzebowała towarzyszki, łaknęła nauki, ma ochotę do niej, a dla mnie sympatję, jak ja dla niej. Jest to dziewczę jeszcze nierozwinięte, trochę spóźnione, blade, białe, piegowate, z oczyma niebieskiemi, z włosami płowemi, nie ładne jeszcze, choć może bardzo wypięknieć, z sercem złotem, z główką otwartą.
„Coby to za szkoda była, żeby się to zmarnowało i zwiędło na łodydze?
„Nie męczę jej zbytnio, więcej opowiadam, niż zadaję, rozmawiam, poddaję książki... Grała trochę na fortepianie, idziemy powoli dalej, choć obie nigdy wirtuozkami nie będziemy. Chociaż w pierwszej rozmowie z Czarlińską wyparłam się tego, żebym stroiki i suknie umiała szyć, ale Jadwisi z nią razem przerabiam garderobę, aby moja uczennica wyglądała ładniej, niż inne. Sędzina, o ile jej czas i gospodarstwo pozwala, przybiega do nas, przysłuchuje się i zabawia równie, jak córka, przy lekcjach.
„Uradowana jest niezmiernie, a widzę, że serce jej pozyskałam sobie szczególnie moją pokorą, oszczędzając jej trudności, z których nie wiedziała, jak ma wybrnąć.
„Ja tak mało przywiązuję wartości do tego, czy będę w saloniku siedzieć przy pani marszałkowej, lub nie, czy pójdę do stołu, gdy są goście, albo zjem sama — iż mnie to nic nie kosztuje. Powiesz może, iż własnej godności nie szanuję?... Mnie się zdaje, droga Lucyno, że ona w ten sposób właśnie na żaden szwank nie jest narażoną. Właściwiejby może było wyrzucać mi — dumę...
„Zupełnie jestem z mojego umieszczenia szczęśliwą, a sędzina zdaje się także ze mnie rada. Z każdym dniem jesteśmy lepiej.
„A! moja droga! ile się to ludzi marnuje i usycha przez ubóztwo i odosobnienie! Mam tego dowód na mojej pani. Nie uwierzysz, jak ta odrobina życia, którą ja tu przyniosłam z sobą, oddziałała już na nią i na jej córkę... Słuchają mnie z uwagą... umysły jakby się z uśpienia budziły...
Widzę, jaką im to radość sprawia — gdy się coś dowiedzą, co się z ich przekonaniami zgadza. Czasem, ale bardzo rzadko mam do zwalczenia jakiś przesąd lub uprzedzenie. Naówczas idę powoli, stopniowo, nie drażniona, tak, aby one same postrzegły, iż mylne miały pojęcie.
Życie to na wsi, dla mnie nowe, bynajmniej nie jest wstrętnem.
Nigdy wprzód nie miałam zręczności tak się wpatrzyć w naturę, którą znałam tylko z obrazów w książkach, z artystycznych jej przeróbek.