Strona:PL JI Kraszewski Para czerwona.djvu/401

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

łem — niechaj nas kto chce sądzi, czego ten człowiek wart?
— Szubienicy, szubienicy! — krzyknęło kilkanaście głosów.
W gromadzie ludzi otaczających Wojtka stał i ksiądz Bernardyn, pierwszy kapelan pierwszego powstańczego obozu.
— Słuchaj no, braciszku — przerwał uśmiechając się — powiedz no ty mnie co ludzie sobie pomyślą, gdy nim się wojna zaczęła, my już ludzi wieszać będziemy? Dać-by mu ze sto plag i puścić.
— Dobrodzieju — odparł Wojtek — to się psiajucha mścić będzie, okolice zna na wylot i Moskali na nas naprowadzi; jak ma nas zginąć półtorasta, niechaj lepiej on dynda.
— Jest racya, jest racya — rzekł, zażywając tabaki, Bernardyn — ale wszystko jakoś nieładnie od stryczka poczynać.
— Ojcze dobrodzieju, z przeproszeniem też nie my od stryczka poczęli, ale Moskale. Znałem sam tego nieboraczka Jaroszyńskiego, to był taki poczciwy chłopiec, że rzadko, a jednak choć wiedzieli, że był niewinny, choć tam temu wielkiemu księciu ledwie skórę drasnął, toć go obwiesili.
— Hem, hem — rzekł Bernardyn — brzydki to interes, ale jest racya.
Krzyk i wołanie: Na szubienicę zdrajcę!