Strona:PL JI Kraszewski Para czerwona.djvu/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

jeżeli tu jest istotnie jaka robota, szlachta do niej należeć powinna, choćby głowę nałożyła!... Cóż znowu żeby te łyczaki same się manifestowały, a my patrzyli, gadając o gnoju, tobyśmy już na gnój zeszli!
— Cóż, cichoż — przerwał inny — bo tu pełno wszędzie moskiewskich szpiegów, jeszcze nas do kozy pobiorą...
— Ależ tam się krew lała! — zawołał wąsacz — krew polska, krew nasza!
— Gdzie tam! trochę guzów, trochę siniaków, baby garnków natłukły, ot i po wszystkiem! co znowu! burda, nic więcej.
— Cóż w ulicy?!
— Cicho wszędzie i spokojnie.
— Jak myślicie, cóż będzie?
— Głucho wszędzie, cicho wszędzie, głupstwo było, głupstwo będzie — dodał z wielką powogą wchodzący hrabia Albert.
Kilkanaście osób z nim razem, znajdowały się w małym saloniku na dole, w którym zamówiona była wieczerza. Cała powierzchowność stołu oznajmywała, że nie demokratyczne gęby jeść ją miały. Bukiet nieśmiertelny stał w pośrodku, po obu jego bokach dwie w srebrnych naczyniach flasze szampana, przy każdym talerzu po czternaście kieliszków różnego wzrostu i tuszy, zielonych, żółtych i białych, na