Strona:PL JI Kraszewski Para czerwona.djvu/377

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nam który z was pod kańczuk dostanie, tłuczem z całego serca, żeby się pomścić za nasze Zaporoże! oj wy to nas panki zgubili! wy!
— Bałamucicie ojcze — odparł kapitan — zawsze to swoje grzechy dobrze zwalić na cudze ramiona; gdybyście byli inaczej Polsce służyli i ona by też dla was inną była.
— No, no, cicho, nie gadaj... mołczy stary.
I jedli smażoną kiełbasę a wzdychali; kozak miód popijał, ale już milczał.
— Podła służba — rzekł pod ostatek, była kiedyś wolność, ale ją psy zjadły; powiedz ty stary, ty może trochę wiesz, powróci to ona kiedy czy nie?
— Ba! — odpowiędział kapitan — jak przyjdzie rozum będzie i swoboda!
Karol wcale się nie odzywał, spoglądając to na oficera, to na kapitana i badając obu; kozak widocznie nie był zły człowiek, widać wnuk tej kozaczyzny co od Polski miłość swobody przejęła, ale już w żelaznej obróży przechodziły dwa pokolenia i skóra im na szyi pogrubiała. Kiedy niekiedy tylko odzywało się wspomnienie lepszych czasów nie na to, aby siły dodać, lecz by porównaniem z teraźniejszością zasmucić.
Długo jeszcze gwarzyli za stołem chociaż już skromny obiad szlachecki prawie był skończony, kozak podpił dobrze miodu,