Strona:PL JI Kraszewski Para czerwona.djvu/252

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nie ważył na tę straszliwą ucieczkę. Jeżelim to uczynił, to tylko ażeby powrócić do pracy, dzieląc wszystkie jej niebezpieczeństwa.
— Ale zlituj się pan! — zważ, że lada przechodzeń, co cię pozna na ulicy, może mimowolnie zdradzić, a wówczas...
— Wówczas spotkać mnie to może, co każdego innego spokojnie przechodzącego ulicą — rzekł Karol. — Dziś wszyscy jesteśmy winowajcami w ich oczach; nie ma odkupienia bez ofiary. A gdy uznajemy jej potrzebę, godziż się pociągać do poświęcenia drugich, oszczędzając siebie? Jadwiga zamilkła, szelest jakiś przeraził ją, przemówiła tylko z uczuciem.
— Idź pan, idź, boję się, pomówimy o tem jeszcze, ale na Boga, ukryj się, i oszczędź swym przyjaciołom srogich katuszy, które już raz przecierpieli...
Karol wysunął się natychmiast, a Jadwiga weszła na salę z tak zmienioną twarzą, że Albert, który z nią mówił przed chwilą, mimo niewielkiej przenikliwości, jakąś tajemnicę w tem odkrył.
— Gdybym pani nie miał za jedną z tych kapłanek prawdy, które nigdy w płaszczu fałszu nie chodzą, rzekłbym, że pani ukrywasz jakąś niezmiernej wagi tajemnicę, z tą niezręcznością uczciwych ludzi, u któ-