Strona:PL JI Kraszewski Para czerwona.djvu/234

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

obudziło podejrzenie. Słomy wyrzuconej z tapczana, nie było nawet czasu nazad ułożyć i gdy komendant w progu się ukazał, Karol zajęty był jeszcze około swojego łóżka.
Oficer od straży i plac-adjutant, towarzyszyli komendantowi, który wszedłszy oglądać celę i więźnia, naprzód z góry nań powstał, jak śmie tu u siebie taki robić nieład.
Chociaż Karol był przekonany, że wedle zwyczaju wartując wszystkie kąty izby, znajdą odzież i cały plan tak pracowicie osnuty przepadnie, potrzeba było do ostatka nadrabiać fałszem. Odwrócił się więc do krzyczącego oficera i rzekł spokojnie:
— Chciałem sobie przesłać łóżko...
— Wiecie, że tu nie tknąć nie wolno? — zakrzyczał gbur, tupiąc nogą — co to? potrzeba wam puchu i pierzyny? chorzy jesteście, to proście się do szpitala?
— Bardzo przepraszam — odezwał się Karol łagodnie — niewiedziałem o przepisach.
Moskal pokazawszy zrazu minę groźną, udobruchał się, spytał więźnia, czy nie potrzebuje czego, czy nie chce się skarżyć o co? a gdy otrzymał odpowiedź, rzuciwszy okiem na izbę, szczęściem, coś tylko