Strona:PL JI Kraszewski Para czerwona.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

pozwoleniem i karteczką komendanta, a jeszcze że się dowąchali, że ja Polak, to na mnie ślepia wywarli, gdyby na zdrajcę i tu z Polakami nie wolno w żadne się wdawać przyjaźnie, przykazano być ostro, a nawet panów oficerów pilnować, żeby oni w jakie konszachty nie wchodzili. Jak raz w tygodniu dopuszczą człowiekowi wyjść na miasto, to jeszcze wielkie szczęście!
— Więc też choć raz w tydzień przyjść do nas możesz — rzekła Jadwiga. — Przynajmniej byś się tu u nas lepiej pożywił.
— A! proszę panienki — rzekł, wzdychając żołnierz. — Żebyście to wy wie dzieli, jedząc białe bułki, czem my nieraz biedni żyjemy! Chleb stęchły i spleśniały z gorżkiej mąki upieczony, trochę ciepłej wody, po której krupy pływają, czasem suchar twardy, czasem ziemniak surowy, a człek żyje, bo musi; jak go ściśnie głód, wódka karmi, — jak nie ma wody, wódka poi, — jak chory, to się wódczyskiem leczy, — jak mu serce pęka, to nią pamięć zaleje.
Westchnął, a słuchającym łzy w oczach stanęły; wszyscy sięgnęli do kieszeni, aby mu się złożyć na jaki mały datek, ale Jadwiga uprosiła, żeby to jej zostawiono.
Obraz tego dziecięcia naszej wioski, tak