Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/97

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

twarde, pracowite życie zaszkodzić mu nie może. Wistocie z dosyć niepozornego chłopaka, jakim był w miasteczku, Bernardek bardzo na korzyść swą wyrósł: cera mu się odświéżyła, twarzyczka wypiękniała, oczy jeszcze większego nabrały blasku i matka znajdowała, że może być wcale przystojnym młodzieńcem, czego się nie spodziéwała.
To co miał w duszy, odbijało się na rysach, w obliczu, postawie i nadawało mu pewną oryginalność, jakąś cechę niepospolitą. Niepodobnym był do drugich — był sobą.
Wydawał się starszym nad wiek, poważniejszym, choć nie zbywało mu na wdzięku młodości.
Potężna energia i odwaga znamionowały go szczególnie.
Wostatku i zazdrośni i niechętni wszyscy uznawali w nim młodzieńca wielkich nadziei. W klasach był piérwszym, choć się wcale nie dobijał tego dla próżności, bo był skromnym.
Profesorowie, z tą miłością dla wschodzących gwiazd, którą zwykle miéwają, patrzyli na niego i czasem słuchali, uśmiechając się ze śmiałych jego paradoksów.
Było niewątpliwém, że umysł tak żywy musi zawczasu wziąć się do wylewania choćby niedojrzałych myśli. Posądzano go o poezye — ale Bernardek, pamiętny słów ojca, zachwycając się