Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/96

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Był dumnym, że choć czémś małém może się przyczynić do swojego utrzymania.
Lecz małemu Katonowi, z jego niewzruszonemi zasadami, i tu nie mogło iść dobrze. Ani rodzicom się przypodobywać, ani dzieciom pochlebiać i pobłażać nie umiał.
Mówił prawdę i robił sobie nieprzyjaciół. Najlepszą z lekcyj stracił, nie pożałowawszy jéj, boby ją musiał okupić fałszem, którym się brzydził.
Ludzie z trudnością go mogli zrozumiéć. Niepodobna było nie kochać tego wyrostka, pełnego życia, uprzejmego, miłego, usłużnego, łagodnego, a tymczasem gdy to dobre chłopię zetknęło się z najmniejszém czémś wymagającém ustępstw — stawało okoniem, twardo, i nie dawało się złamać. Starsi czasem zakłopotani rumienili się przed siłą jego argumentów, które z młodzieńczą stanowczością i odwagą wypowiadał na swą obronę.
Znajdowali się tacy, co go ocenić umieli, ale w ostatku ta niezłomność dla ogółu niedogodną była.
Pomimo kilku niepowodzeń, korepetycye się utrzymały i coś tam do szczupłéj kasy przynosiły, a Bernardek uczył się po nocach, czas na nich spędzony od snu odbiérając.
Tu ani błagania matki, ani gaszenie świécy, ani żadne perswazye nie pomagały.
Czuł w sobie siły, młodość i był pewien że