Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/73

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

miała urok młodego pączka, takie mówiące oczy niebieskie, tak różowe jagódki, usteczka, takie kosy złociste, rączki i nóżęta utoczone, figurkę cudną, że jéj wszystko wybaczyć za to musiano. Matka niemal jéj do nóg padała i psuła dziécię; okadzano zawczasu biédną głowinę, która się téż kręciła...
Wychowanie, przez matkę prowadzone, staranne, bo na nic nie żałowała i mały nawet fortepianik klepadełko kupiła, na którym Klara uczyć się grać nie chciała — mało co wpłynęło na popsute pieszczotami dziécię. Klarcia uczyła się źle, a przez okno na starszych studentów spoglądać ustrojona lubiła bardzo.
Dla jéj wdzięku pobłażliwi byli wszyscy na to, co się zdawało dzieciństwem. Nie miała przecie lat dziesięciu.
Jakim sposobem Bernardek, który się często z nią spotykał, dziecinną miłością zapałał w sekrecie dla Klarci, on, tak poważny, tak surowo trzymany i sam dla siebie surowy?
Stawał w rogu Akademii czasami, gdy wiedział że nikt go nie spostrzeże, godzinami czatował, aby mu się pokazała w okienku. Sam nie wiedział, co go ciągnęło — ale serce wabiło i oczy się zachwycały czarującym obrazkiem. Nęciła go zagadka, która zdaje się zawsze zwiastować w powłoce uroczéj dusze piękną.