Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/500

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

klucz przy sobie. Wszedł więc i pomodliwszy się u pomnika, poprawiwszy coś na mogiłce Tomcia, usadowił się zadumany na ławce,
Zdawali się go tu witać drodzy umarli... ojca głos go pocieszał:
— Czegoż ty chciałeś więcéj od życia? Nie masz sobie nic do wyrzucenia, ani ci ludzie mogą zarzucić cokolwiek, oprócz żeś nie poszedł ich zwykłym szlakiem samolubstwa i próżności. Szczęście ci nie sprzyjało, ale ono jest krótkim błyskiem, który nie na wszystkich pada głowy. Przed sobą masz jeszcze długie lata pracy, szerokie pole, sił dosyć. Jeżeli nie możesz dla ludzi, czemużbyś nie miał pracować dla siebie? Mój duch błogosławi ci na dobréj drodze... Mężnie krocz daléj. Bóg z tobą!
Pokrzepiony wstał Bernard: życie odzyskało urok dla niego.
Był w pełni sił męzkich, wolny od zobowiązań, nawykły do skromnego życia, na które dla siebie jednego mógł przecie zapracować. Dlaczegóż miał się trapić i wątpić o sobie?
Chwilę jeszcze posiedział w téj ciszy. Słońce zachodziło; pomodlił się i krokiem śmielszym, energiczniejszym zwrócił się nazad ku domowi, szepcąc co niegdyś słyszał od ojca:
Usque ad finem!